Czułość, ciepło, zachwyt, uśmiech, czy skrywana niechęć, złość, rozpacz, bezradność, charakterystyczny grymas ust. To obraz twarzy, w tym tej jedynej i najważniejszej, matki, które otaczają nas od momentu urodzin. To one są naszym światem, z jakim zderzamy się od chwili zaczerpnięcia pierwszego oddechu. Choć jeszcze nie rozpoznajemy twarzy, co dzieje się koło 10 miesiąca życia, czujemy. Intonacja, barwa głosu, ma również szczególne znaczenie. I właśnie te nasze pierwsze doświadczenia sprawiają, że kształtujemy swój obraz właściwie na całe życie.
Czy patrząc w lustro widzimy twarz godną miłości, czy wciąż musimy udowadniać sobie sens istnienia. Czy z porażek życiowych wychodzimy silniejsi i na nowo gotowi do walki, czy poddajemy się bezradni wobec własnej bezsilności? Oczywiście, to duże uproszczenie i problem nie w tym, aby w kółko roztrząsać urazy dzieciństwa, co często przeradza się w tzw. „uporczywa terapię”, ale by dostrzec podstawową potrzebę miłości i bezpieczeństwa, które nie zawsze są zaspokajane. W tzw. „poradzeniu sobie w życiu” czasem pomagają mocne geny lub mimo wszystko sprzyjające środowisko. A co w przypadku, gdy brak tych bliskich twarzy, zanim osiągniemy pełną dojrzałość fizyczną i psychiczną?
Zima to trudny czas. Szczególnie dla moich specyficznych sąsiadów. W ciepłych porach roku jakoś dają sobie radę. W ciągu dnia maja przystań koło stoiska z warzywami, a nocą przytulają się do okolic Mostu Dębnickiego. I ta para młodych jeszcze ludzi. Ona z ogoloną głową, bardziej „asertywna”. Odważnie zaczepia przechodniów. On mający coś „z chłopca z dobrego domu”. Grzecznie się kłania, stoi ze spuszczona głową, kuli ramiona. Nie sposób dostrzec jego twarzy. W czasie mrozów znajdują schronienie w piwnicach, klatkach schodowych okolicznych kamienic. Mówią, że się kochają. Czasem rezydują w miarę wytrzymałości sprzedawców, w pobliskim całodobowym sklepie, oczywiście z alkoholem. Nie nadają się do „noclegowni”, bo „nadużywają”. Zresztą za nic w świecie nie chcą tam trafić. Próbowaliśmy z sąsiadami organizować różne formy pomocy. Reagowali niechętnie.
Tej zimy długo ich nie widziałam. Charakterystyczny obraz mojego sąsiedztwa dopełnia chłopak, śpiewający z gitarą w przejściu podziemnym. Ze zgrozą patrzę jak siedzi na rozłożonej kurtce bezpośrednio na betonie. Nic mu nie przeszkadza. I śpiewa naprawdę dobrze.
Kilka dni temu, z pierwszymi oznakami wiosny, przejście podziemne wypełnił znajomy glos. Obok niego kilka osób. Prawdziwe podziemne show. Tańczą, zachęcają przechodniów do wrzucania, „co nieco” do kapelusza. Chłopak śpiewa donośnym głosem:
- „Przeżyj to sam. Nie zamieniaj serca w mocny głaz, póki jeszcze serce masz”.
- Dzień dobry pani. Zbieramy na kwiaty na Dzień Kobiet. - rozpoznaję naszego "grzecznego" sąsiada… - Chcemy założyć kwiaciarnie...
- Znakomicie. To na początek biznesu…
-Wszystko przed nami. – chłopak uśmiecha się i pierwszy raz widzę jego twarz. Nie czuję alkoholu. Wracając do domu myślę.
- Czyżby przeszli trening kreatywnego myślenia lub coachingu?
Dwa dni później już nie ma zespołu. Natomiast miejsca pod kioskiem znowu zajęte.
Wiosna blisko. Trawa rośnie…