Magia Krakowa? Paryża? Rzymu? Torunia? Koluszek? Jak rozumieć magię miasta? Czy magia to zabytki? A może ludzie, którzy tu żyli, żyją? A może to temat na magiczną, piękną baśń, lub horror o czarnej magii, dziejący się w zaduchu starych kamienic, na brudnych podwórkach i w śmierdzących moczem bramach? Czy pisać o Krakowie dla turystów, czy o Krakowie bez szminki? Długo nie wiedziałam jak rozprawić się z tą magią, aż w końcu przypomniał mi się pewien spacer. I właśnie tamten czas, tamte miejsca i ludzie sprawili, że w Krakowie zadziałała magia.
Ubieramy się.
Ona - czerwoną spódnicę w kolorowe kwiaty założona na marszczoną wykrochmaloną halkę, ja - ciemne spodnie.
Ona – wyszywana biała bluzka obszyta koronką, ja – skromna bluzka w drobne paseczki.
Ona – trzy sznurki czerwonych korali, ja – srebrny łańcuszek.
Ona – czarny serdaczek wyszywany cekinami, ja – kolorowy szal.
Ona – wianek z wielobarwnych kwiatów, ja – torebka, a w niej woda i kanapka dla niej.
Ona – moja pięcioletnia wnuczka, krakowianka Maja i ja – jej babcia Jola.
Idziemy na spacer.
Szerokimi bulwarami nad Wisłą idziemy w stronę Wawelu. Świeci wiosenne słońce, Majka biega i podskakuje, ja chłonę każdą chwilę tego magicznego dnia.
Wspinamy się po stromych schodkach na Wawelskie wzgórze. Opowiadam jej, jak tą samą drogą chodzili kiedyś królowie Polski, jeśli w ogóle chodzili piechotą. Zatrzymujemy się przy murach i oglądamy panoramę miast. Majkę bardziej niż historia, interesuje wznoszący się właśnie ogromny balon. Nic to, wiem, że co dziś wsączę do główki, gdzieś tam w podświadomości zostanie.
Idziemy dalej. Pierwszy punkt programu – wieża Sandomierska. Wąskimi, stromymi schodkami wspinamy się wysoko, wysoko i słyszę – Babciu, strasnie jest - i trzeba moją krakowiankę trzymać mocno za rączkę i dodawać otuchy i zatrzymywać na każdym podeście i opowiadając prawdziwe krakowskie historie tak, żeby brzmiały jak bajka. A potem spacer po dziedzińcu. Dla mnie Wawel to magia dla dzisiejszych turystów, magią jest krakowianka Maja.
Roześmiana, ze sterczącymi spod wianka warkoczykami robi furorę. Zamiast zabytkom, ludzie robią zdjęcia Majce. Część robi to ukradkiem, część prosi o pozwolenie na sfotografowania się z maleńką krakowianką. Na dziedzińcu siadamy na schodku obok wejścia do „Damy z Łasiczką”. Tu ponoć wchłania się dobre promienie krakowskiego czakramu. Opowiadamy sobie o księżniczkach biegających po krużgankach, o ich życiu, zabawach, zwyczajach.
Po odpoczynku wędrujemy do katedry. Jej wnętrze robi na Majce ogromne wrażenie. Wspaniałe malowidła, naturalnej wielkości figury zmarłych władców Polski, ołtarze, kwiaty. Dziecko chłonie prawdę jak najwspanialszą bajkę. I tylko arrasy nie robią na niej wrażenia - A dlacego, babciu, one nie są złote i rózowe? - a potem szybciutko do Smoczej Jamy. Długo stoimy w miejscu, gdzie przesączająca się woda kapie na głowy. Teraz i my jesteśmy księżniczkami. I jeszcze do smoka. Taki „strasny, oglomny, i ogniem zimnie! Babciu tzeba się mocno tzymać i pzytulić, zeby nie było strasnie”. No to się trzymamy i przytulamy i już zupełnie nie jest „strasnie”, a nawet jest bardzo miło.
Ulicą Grodzką idziemy na Rynek. Podziwiamy stare kamienice, kościoły. Maja zadziera główkę i słucha hejnału. - A wies, ja wiem dlacego on gla i dlacego tak nagle ulywa - przysiadamy pod pomnikiem Mickiewicza i zajadamy obwarzanki. Obok młodzi ludzie z krakowskiej szkoły aktorskiej śpiewają i tańczą. Majka przytupuje i już po chwili tańczy razem z młodzieżą. Wokół zbiera się tłumek ludzi, którym podoba się mała krakowianka tańcząca na Rynku. Kiedy w końcu odzyskuję moją wnuczkę spełniam jej największe marzenie. Prosimy panią, która powozi dorożką, aby Majka mogła posiedzieć i potrzymać lejce. Nie żeby zaraz jechać, co to, to nie! Bo jechanie też jest „strasne”.
W połowie spaceru dołączyli rodzice Majki. Siedzimy, rozmawiamy, a mojej zmęczonej krakowiance zaczynają zamykać się oczka i wiadomo, że czas do domu. Tata podnosi swoją córeczkę i sadza „na barana”. Oj, czas do domu, czas.
Czas, miejsce i kochający się ludzie. Tego dnia uwierzyłam w magię Krakowa.