Wszystkie inne informacje związane z filmem – nazwiska reżysera, pozostałych aktorów, produkcja, muzyka, rok produkcji itd. - pomijam, bo są dostępne. Mnie w filmie poruszył temat, do tego stopnia, że mam go w pamięci już kilka lat.
Dlaczego ten film?
Ilekroć spotykam się z problemem braku pieniędzy, czy drożyzny, czy trudności w znalezieniu pracy – zwłaszcza w przypadku ludzi starszych, zwłaszcza kobiet, zwłaszcza tych bez wymaganych kwalifikacji, zwłaszcza tych niespecjalnie przebojowych czy atrakcyjnych, a w dodatku na ich nieszczęście jeszcze bez tzw. kontaktów – przychodzi mi na myśl „moja” bohaterka.
No, i niestety, zdarza się to dość często.
Irina szuka pracy. Znajduje. Miejsce pracy to marnawa mała kanciapa, ciasna i ciemna, wyposażona w taboret i stolik (z ręcznikami higienicznymi, jakimś balsamem czy oliwką i termosem z herbatą albo kawą), ze ścianą z trzema może czterema otworami o stosownej średnicy, rozmieszczonymi w dogodnej odległości i na różnych wysokościach dostosowanych do wzrostu mężczyzn. Za ścianą anonimowy, niewidoczny mężczyzna, w katorku ona - Irina, też niewidoczna, wykonująca pracę mającą owego mężczyznę (klienta) zadowolić, ba! uszczęśliwić, osłabić, uwolnić z napięcia... Atmosfera ciężka, duszna, przepocona, aż lepka. A Irina pracuje. Ambitnie, z czasem coraz lepiej, zdaje się nawet sprawiać wrażenie zadowolonej z siebie, z tego, że ma pracę, ma pieniądze, że cieszy się uznaniem właściciela lokalu uzyskującego coraz większe dochody, bo wieści o aksamitnych dłoniach „robiących cuda” rozchodzą się szerokim echem i grono klientów dość szybko się powiększa a zaniepokojona konkurencja próbuje ją podkupić. Ją – Irinę – szarą myszkę, kobietę bez wyrazu, niemłodą, nijaką, prawdopodobnie niespecjalnie adorowaną przez męża (już nieżyjącego), niewykształconą, po prostu niezwykle zwyczajną. Jedynie wnuk okazywał jej serdeczność, była dla niego ważna i kochana. I właśnie ten kilkuletni dzieciak zmaga się z chorobą. Jedynie bardzo kosztowna operacja może mu uratować życie. Rodziców nie stać na pokrycie kosztów operacji. Irina musi pomóc wnukowi. Pomoże. Pracuje. Odkłada pieniądze. Jest wystarczająca suma! Dzieciak będzie uratowany!
I to był jej ostatni raz, ostatni dzień pracy.
A mnie zostają pytania: ileż samozaparcia musiało być w tej kobiecie, żeby się zdecydować na tego rodzaju zajęcie? Ile miłości do wnuka, żeby w imię tej miłości robić coś – jestem pewna – wbrew sobie? Ile sprytu i wysiłku, żeby zachować w tajemnicy przed bliskimi i znajomymi sposób zarobkowania, bądź co bądź niezbyt chlubny? Ile siły i determinacji, żeby przestawić psychikę i ustalić hierarchię ważności widząc wytyczony cel – konkretną sumę pieniędzy? Ile odporności, żeby odrzucić zniechęcenie, a raczej fizyczny wstręt?
I ostatnie pytanie – ile kobiet zdecydowałoby się na podobną akcję?