Północ. Deszcz, jak perkusista ostro wali w pochyłe okno. Po omacku dotykam radyjka, towarzysza moich "opresyjnych" często, nocy. Szukam muzyki... Na prawie wszystkich częstotliwościach niskie glosy tylko mówią: o sobie, zdrowiu, chorobie. Tu jazz, a tu Jezus Chrystus, świat, no i Polska właśnie.
A moja? Jaka jest? Wiem, że w latach 70, ub. wieku byłam szczera patriotką. Co z tego zostało?
Mam "muzę", RMF Classic... pianista strząsa dźwięki lekkie, jak puch. "Preludium deszczowe" adekwatnie do pogody. Może dźwięki staną sie moim drogowskazem,, odkryją tajemnicę, Tony nabierają mocy, ciężaru i jakiegoś patosu.
Bardzo lubię zdanie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego: "Ginie się, albo przynajmniej nijaczeje bez miłości do miejsc". Gdzie jest moja Arkadia? Czy w miejscu urodzenia? Odkryłam ją dopiero podczas wakacji, spędzanych tam u rodziny. To zagubiona wieś na "Ścianie Wschodniej", niedaleko Chełma. Jeszcze nie opisana-z dala od turystycznych szlaków. "Debry i bodziaki" to nazwy oczywiście miejscowe Te stromościenne wąwozy, o kształcie litery V, otacza las, zwany grądem grabowo-dębowo-osikowym. Ale najważniejszy był wyniosły pagór, zwany "zamczyskiem" (rzeczywiście istniejącym w czasach Kazimierza Wielkiego). Nazwa już właściwie pozbawiona desygnatu, ale oczy moje widziały dokładnie miejsca po murach obronnych, fosie i walach, otaczających cały ten kompleks. Od podnóża aż po szczyt wiodły krzyżujące się ścieżki, wydeptane bosymi stopami pastuchów. Mnóstwo się pasło krów i koni, skubiących dokładnie trawy. Tylko bodziaki kluły niemiłosiernie. Nigdzie, w życiu nie doznałam tak dojmującego uczucia swobody.! Jej smak niosły dojrzewające dzikie czereśnie, kwaśne porzeczki. Zapach pieczonego chleba i odurzająca, ciężka, mdląca woń konopi. I, jeszcze zimny, kręty strumyk, zwany wtedy na wyrost "rzyką". Ciotka prała tam lniane prześcieradła kijanką.
Dziś moje zamczysko zarosło, myślę, że roślinnością typową dla murawy kserotomicznej i sośniną. Pewnie tak wygląda step?
Nie chcę tam wracać, niech zostanie obraz w pamięci, jak piękna smukła dziewanna, malowana przez Stanisławskiego
Wiatr sie wzmaga, ale nie słyszę szumu drzew. A jaki szum "wzięłabym ze sobą do albumu" wspomnień? Wiem i słyszę muzykę filmową W. Kilara. To lubię...
Puszcza Piska oddycha wraz ze mną niepokojem tej nocy. O, czuję niezatartą woń jesiennego lasu. Chyba urealniłam pamięć. Wyjechaliśmy w latach 70 ub. w z Krakowa, do Karwicy, nad jezioro Nidzkie. Do tych 5 lat, tam spędzonych, nigdy nie chciałam wracać. bo złe znaki los dawał. Spokojnie, wokół mokre rosy, las stoi cicho jak zaczarowany. Pachnie żywicą. Szczególnie te wyniosłe wysokopienne sosny. Naprzemian tonę w głębokim cieniu i znów w smugach światła. Tylko jesienią są tak długie refleksy. Liście opadają w dół złotymi plamkami. Tu pagórek przykryty mchem, Może grzyb jakiś? Nie-. Cisza zagarnia wszystko swym parasolem. Szeleści sucha trawa
A teraz płynę kajakiem, woda pluszcze cicho. Widzę w wodzie drzewa, ale koronami w dół. Wszystko sie rozmazuje w jakieś dziwne, abstrakcyjne plamy. Nagle nadciąga mgła, zamazuje, zniekształca. Pachnie dziką miętą, wodorostami. Chciałabym jakoś utrwalić ten spokój i łagodne ciepło jesiennego słońca.
Teraz słyszę "kawałek" muzyki Zb. Preisnera. Z "Podwójnego życia Weroniki", zaraz potem przejmujące tony adagia Albinioniego. Tonę i ginę gdzieś.
Jestem w bramie starego domu. Czytam oszołomiona: "Beatrycze Danowska, lat 92”. Kiedy ten pogrzeb? I jakaś strzykawka pod nogami. Ulica Czysta,- chyba tylko z nazwy -myślę. Spokój, to moje miasto, wyjdę z tego labiryntu. Wiem, że piękne miasta świata maja swój "genius loci", opiekuńcze bóstwa ulic, budowli i placów. Ktoś ma swoje uliczki w Barcelonie, Paryżu, Rzymie. A ja mieszkam w Krakowie ponad pół wieku i twierdzę nieskromnie, że nostalgia tego miejsca jest jakby podobna do mojej natury. A poza tym, kiedy wracam ze zwiedzania miast Europy, stwierdzam, że, nasz Kraków ma wszystko, co najpiękniejsze w owych grodach. Mam swój kawałek Paryża nad szara Wisłą Podobnie, jak Praga, o której M. Szczygieł napisał, że cyt. "jest to miasto, które służy człowiekowi. Zawiera wszystko, co trzeba: centrum historyczne, małe miasteczka, wsie, wiejski sad i... blokowiska "Może być i światowo i prowincjonalnie W tłumie miejskim można czuć sie anonimowo i swobodnie, nie samotnie, czy też zagrożonym. Wiadomo też, ze każde miasto ma swój kolor, dźwięk i zapach. Opisane jest ze wszystkich stron jako potężny ładunek piękna. Widać je na każdym kroku. Osnute mgłą i legendą. Pełne harmonii architektonicznej. Stale pulsuje w nim twórcza aktywność, nazwiska twórców są często chlubą kultury światowej, zaś energia ludzi nadaje naszemu tu życiu niemal "epickie proporcje". Jest moim życiowym epicentrum. Teraz uwierzyłam Z. Nałkowskiej, że "jest sie takim... jak miejsce, w którym sie jest" Niech blask słońca ozłaca, mury i wieże mojego miasta, a zastygły czas pociąga nadal ludzi z całego świata. I chyba jasne, że według zasady "pars pro toto", te trzy opisane przeze mnie miejsca są dla mnie symbolem tej najpiękniejszej, mojej Polski.