Pies, wielkości cielaka, dogue de bordeaux, o wadze ok. 70 kg i sylwetce zapaśnika, zamierzał wejść do swej budy, a raczej do swego domku. Tymczasem jego pani, zgięta w pół, już tam była… częściowo. W wejściu do budy tkwiła połowa jej korpulentnego ciała wraz ze szczotką i śmietniczką, gdy pies wsunął łeb, a zaraz potem przednie łapy czołgając się pod jej brzuchem. Na nic protesty! Pies jak taran parł naprzód podnosząc swój masywny tors. Coraz mocniej przygniatał jej żebra, blokując każdą próbę poruszenia się i wycofania. Myśl, że ktoś spieszący z pomocą ujrzałby widok wystających z budy i szamocących się dwóch nóg, dwóch łap i dwóch tylnych części ich ciał, wyzwoliła w niej resztkę sił. Po ponad 10 minutach desperackiej walki udało jej się uwolnić z pułapki, lecz niewiele brakowało, by nagłówki „Zbrodnia w psiej budzie”, „Gdzie jest morderca” obwieściły inny jej koniec. Do tej pory ma psu za złe, że nie przeprosił.