„ Spotkali się w drodze…
Dla każdego z Nich miała to być zwykła przejażdżka rowerowa,
chwila wytchnienia w słoneczną, czerwcową niedzielę u progu lata...
Każde z Nich zmierzało w swoim kierunku…
Ona, – będąca na początku drogi, – jeszcze niepewna swych dalszych kroków,
On, – dla którego trasa nie stanowiła już tajemnicy, podążający prosto wytyczonym szlakiem.
Obydwoje, - nie spodziewali się, że na zakręcie drogi pojawi się … ”NIEOCZEKIWANE”…
– Czy to tylko przypadek sprawił, że właśnie tego, niedzielnego popołudnia Ich drogi
spotkały się w tym samym punkcie?..;
– Czy ów cytat z niedzielnych Nauk, który do dziś pobrzmiewa jako swoiste motto,
torując drogę – Jej?, – Jemu ?:
„CIERPLIWOŚĆ JEST MIARĄ WIARY”…
/ – …zaufać?.../
Fragment, który tu przytoczyłam, - niech będzie wstępem do dzisiejszej opowieści… Tekst ten powstał pod wpływem chwili; - zadedykowałam go -„ Napotkanemu Artyście”…
Rzeczywiście, takie spotkanie miało miejsce przed paru laty… Poszukiwałam wtedy własnej „drogi twórczej”, rozwijając swoje plastyczne projekty w Klubie Kultury „Paleta”, w pracowni znanego artysty - malarza. -„Mistrz”, / - bo tak do Niego zwracaliśmy się / - wpłynął niewątpliwie na „rozkwit” mojego /ukrytego dotąd/ talentu, wyzwalając „wenę twórczą”, o jakiej nie śniło się nawet Najlepszym! Pomysły i ciekawe realizacje graficzne pojawiały się u mnie „same”, - jakby Ktoś Niewidzialny prowadził moje myśli i moją rękę ku „doskonałości”… Towarzyszyło temu uczucie euforii i radości tworzenia; - choć czasami, -przyznaję, zmagałam się i z trudnościami.
Zwłaszcza na początku, - pracując w nielubianej przeze mnie technice pasteli, wokół nudnawych, „martwych natur”…”Mistrz” obserwował mnie uważnie, gdy ukradkiem - zamiast patery z owocami - na moim kartonie pojawiały się… portrety kolegów przy sąsiednich sztalugach. Wtedy, nawiązała się między nami cudowna więź porozumienia, - przynajmniej ja tak to odczuwałam. - „Niech Pani wyraża siebie i to, co czuje tak, jak Pani najlepiej” - usłyszałam i doznałam dziwnej ulgi, że nie muszę już się „babrać” w tej kolorowej „kredzie”… Pojawiły się tusz, piórko i pędzel… Pokazywałam Mistrzowi moje rysunki, przedstawiałam pojawiające się pomysły, a On poświęcał mi więcej uwagi niż innym, udzielając oszczędnych rad /co nie pozostało niezauważone w grupie/… Te nasze dyskusje! - O Matejce, którym był zafascynowany, o aktualnych wystawach, o pracach, które warto zobaczyć, technikach graficznych, udziałach w wernisażach…Sądzę, że to właśnie Jego Osoba zainspirowała mnie do poszukiwania „własnej drogi” i wkrótce odnalazłam swój styl i kierunek. Powstawały kolejne prace, wiele projektów… Mistrz aprobował, doradzał… Jednak, po dwóch latach przebywania w pracowni poczułam, że moja indywidualna ścieżka, którą zaczęłam podążać różni się na tyle od konwencji panującej w pracowni, że praktycznie pracowałam sama, w domu. Tak więc, po przedstawieniu swoich prac na wystawie kończącej kolejny rok w „Palecie”, poczułam, że czas na ZMIANY.
Pamiętam tamtą, czerwcową niedzielę… Wybrałam się moją „damką –retro” na przejażdżkę ulubioną trasą, - wzdłuż Rudawy - aż pod most Na Zjeździe, do Parku Decjusza… Pamiętam, że po drodze rozmyślałam nad dalszą drogą twórczą, którą obrałam; czułam się trochę zagubiona, - znów poszukiwałam „Mistrza”…
Zatrzymałam się „na kawę” pod Galerią B. Chromego… Starszy, siwy mężczyzna o oryginalnej /ormiańskiej/ urodzie zaprosił mnie do stolika. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie z uwagą, po czym wyjął szkicownik i szybkimi ruchami ręki narysował mój portret /z profilu/. Przedstawił się, - był Artystą - Malarzem, kiedyś uczył w Liceum Sztuk Plastycznych… -Przypadek? -Przeznaczenie? ... Szybko nawiązała się między nami nić porozumienia… Powierzyłam Mu swoje „twórcze rozterki”, a On zaproponował pomoc, zostawił swój adres i telefon dla podtrzymania kontaktu i odjechał na rowerze… Nie zapomnę spojrzenia, jakim mnie obdarzył na pożegnanie…
„Cierpliwość jest miarą wiary” - powiedział. Byłam pod wrażeniem tego Spotkania, - czyżby Los uśmiechnął się wreszcie do mnie?...
Nadeszło lato. Wyjechałam na wakacje. Tamto czerwcowe spotkanie z Tajemniczym Artystą, nie dawało mi jednak spokoju, zainspirowało mnie nawet do… „twórczości literackiej”; powstało m.in. powyższe motto, zadedykowane „Napotkanemu Artyście”…
Dopiero w połowie września zatelefonowałam i umówiliśmy się na spotkanie - konsultację w sprawie moich prac w kawiarni „Jordanówka”. Z teką pod pachą zjawiłam się w słynnym „okrąglaku”, tuż obok Błoń. Tadeusz, - bo tak miał na imię Artysta, z ciekawością przeglądał moje prace, nie ukrywając podziwu. „Profesjonalne” - ocenił na koniec i zaproponował indywidualne lekcje rysunku, zapoznając mnie pokrótce ze stylem, w jakim tworzył - „abstrakcjonizmem”… Bryły, formy, linie, - krzyżujące się i wyznaczające punkty odniesienia dla wyobrażanych kształtów… Rysowałam więc całymi dniami zadane ćwiczenia - linie poziome, pionowe i ukośne, by któregoś dnia stwierdzić, że to nie moja Droga, że hamuje to moją spontaniczność i indywidualizm. Liczyłam na coś więcej, na kontynuację własnego, wypracowanego stylu, - a nie na jego zmianę, na wejście w środowisko twórców -grafików… Tadeusz był indywidualistą, pracował „osobno”. Na wernisażu, na który mnie zaprosił, nie było wiele osób… Niewątpliwie był ciekawą Osobą, o artystycznej duszy, pisał wiersze, próbował je publikować… Pozostawaliśmy w kontakcie telefonicznym, który w jakimś sensie wzbogacał nas oboje, a może tylko wypełniał pustkę samotności?... To On telefonował, czytał mi swoje opowiadania, wiersze, pytał o zdanie... Przedłużał te „telefoniczne wyznania”, nieraz bywałam już nimi zmęczona… Ja dzwoniłam rzadko… Pamiętam, raz zadzwoniłam, chcąc podzielić się z Nim jakimś naprędce powstałym „tekstem”, ale okazało się, że nie „w porę” /właśnie słuchał ze znajomym jakiegoś reportażu w radiu/… Zaczęłam zauważać niepokojące „egocentryczne kręgi” spowijające Osobę Artysty… Pan Tadeusz bowiem przyjmował hołdy i dedykacje, nie oferując niczego w zamian… Nawet własnoręcznie ponoć wykonywanych kartek świątecznych, ani życzeń na Święta, nawet… telefonicznie. Za to zawiadamiał o kolejnej swojej wystawie, napisanym wierszu… Był zdziwiony i niezadowolony, gdy odmówiłam przyjścia na wernisaż /zaczynała się choroba mamy/. Uświadomiłam sobie /na szczęście - w porę/, że kontynuowanie tej „dziwnej” znajomości nie ma sensu, czułam się ciągle pod wpływem Czyjejś dominacji, która hamowała mój rozwój, niewiele wtedy tworzyłam, dopadła mnie jakaś niemoc twórcza.
„Mistrza” ma się tylko jednego - pomyślałam /wspominając swojego Nauczyciela z „Palety”/, albo - samemu jest się dla siebie „Mistrzem”! I znów zaczęłam tworzyć z radością, - w swoim stylu!
PS. Te spotkania „W drodze” stały się dla mnie cenne; dzięki nim - dziś znam granice swoich możliwości, wiem, czego chcę i do czego dążę! - By pozostać Sobą!