W 1978 roku wybrałam się na dwutygodniową wycieczkę, obóz wędrowny, z siostrą i dwiema koleżankami. Celem zwiedzania był malowniczy Dolny Śląsk. Przemieszczałyśmy się pociągami i autobusami. Zobaczyłyśmy Opole, Wrocław, Wałbrzych, Gorzanów, Paczków, Książ, Złotoryję, Bardo, Kłodzko, Rudę Śląską. W Ząbkowicach zatrzymałyśmy się na nocleg jak zawsze w schronisku młodzieżowym. Po południu poszłyśmy na spacer. Spokojne miasteczko, domki, ogródki. Z jednego z takich ogródków wybiegł młody owczarek szkocki. Bardzo życzliwie usposobiony, machał ogonem, przywitał się z moja siostrą, wskoczył łapami na ramiona, być możne polizał ją po twarzy. Właściciel przeprosił za jego zachowanie, że jest niegroźny i kocha ludzi. A możne chciałaby go pani kupić? Pies witał się w międzyczasie z każda z nas. Wie pan co, niestety, my mieszkamy w Rzeszowie, a tutaj jesteśmy na wycieczce, zwiedzamy... Tak? Ja mam rodzinę w Rzeszowie. Mogę go przywieźć. Kiedy będziecie w domu? W sierpniu, we wrześniu? Rzeczywiście, pies Lord, imię zostało to samo, przyjechał i został u nas na 11 lat. Był przyjacielem i członkiem rodziny. Zawdzięczamy mu długie spacery nad Wisłokiem i codzienne wyjścia do parku.