Zaiste Mickiewicz był w Krakowie. Wieść gminna głosiła to od zawsze. Są zresztą na to niepodważalne dowody. Nadeszła pora, by je przedstawić i odsłonić światu tę skrywaną przez nadętych profesorów Pimków lub niechętnych Krakowowi pismaków warszawskich – rewelacyjną prawdę.
Najpierw trzeba jednak przyjąć do wiadomości, że Mickiewicz nie tylko wieszczem był, że był nie tylko poetą wielkich lotów. On naprawdę latał!
Już w dzieciństwie, gdy przeczytał wiersz „Balon” o locie Blancharda (Warszawa 1789 r.), zafascynował się ideą latania. W czasach studenckich skonstruował prawdopodobnie coś w rodzaju lotni. To dlatego w „Odzie...” woła „Młodości dodaj mi skrzydła!” i kreśli obraz ziemi z lotu ptaka. A w Wielkiej Improwizacji czyż nie zapewnia „I mam je, mam je, mam tych skrzydeł dwoje”?
Całą swoją młodość po latach określi jako „górną”.
Że nie była to tylko Ikaryjska gorączka, ale pasja potwierdza Odyniec w liście z Petersburga do Juliana Korsaka z 9 maja 1829 roku. Otóż informuje on, że Adam pisze po francusku „Historię przyszłości”, a w niej o „całych flotach balonów latających jak żurawie lub gęsi (…) o teleskopach, przez które z balonu można ziemię obejrzeć, a z ziemi, co dzieje się na jej satelitach...”
Nic więc dziwnego, że żywił poeta szczególną sympatię dla zdobywcy księżyca mistrza Twardowskiego.
Apogeum tej pasji i sympatii wiąże się z pobytem w Weimarze. Po rozmowach z Goethem, który nie raz wspominał Kraków i jego niezwykłą atmosferę, Mickiewicz, marzący od dziecka o zobaczeniu jagiellońskiej stolicy, gorąco zapragnął ją zwiedzić. Tym bardziej, że myślał o napisaniu wielkiego poematu o polskim Fauście – Twardowskim. Pomógł mu przypadek. Z okazji osiemdziesiątych urodzin Goethego do Weimaru przybyło mnóstwo wybitnych ludzi. Wśród nich młody uczony, konstruktor balonów – Geist. Tak to ten sam, który występuje w „Lalce” B. Prusa. Szybko zaprzyjaźnił się on z Mickiewiczem, a kiedy przeczytał rozdziały jego „Historii przyszłości”, zademonstrował mu swój wynalazek – skrzydlaty balon i zaoferował wspólny lot.
Czyż można wątpić, że Mickiewicz z tego skorzystał i zaproponował lot do Krakowa?
Wystartowali z łąk pod Weimarem 30 sierpnia 1829 roku po południu. Dzięki wyjątkowo dobrej pogodzie i sprzyjającym wiatrom już nad ranem znaleźli się nad Tatrami. Mickiewicz poprosił, by je kilkakrotnie okrążyć, kilka razy przelecieć nad Krakowem.
Wylądowali na polanie, w pobliżu jakichś skałek (pewnie Skałek Twardowskiego).
Geist zdemontował balon i sprawdzał stan jego oprzyrządowania, a Mickiewicz poszedł szukać jakiejś gospody.
Zatrzymali się w starej karczmie; na jej bramie na wpół zatarte malowidło przedstawiało jakiegoś wąsatego zucha na kogucie.
Przez następne trzy dni Adam, przeprosiwszy Geista, samotnie zwiedzał Kraków. Późno wieczorem wracał wzruszony, w uroczystym nastroju.
Do Weimaru powrócili szczęśliwie. Ale chcąc uniknąć sensacji, a i kłopotów z policją, utrzymali całą rzecz w tajemnicy. Odyniec zadurzony w pięknej weimarce nawet nie zauważył zniknięcia przyjaciela, a po jego powrocie, ofuknięty, wolał nie dociekać przyczyny jego kilkudniowej nieobecności i tylko z wyjątkowym gadulstwem zmyślał o niby to wspólnie odbytych wizytach, podróżach...
Nie dane było Mickiewiczowi dalej eksperymentować z lataniem ani napisać poematu o Twardowskim. Historia wymagała od Niego DZIEŁ.
Ale miłość do Krakowa trwała. W „Konfederatach barskich” nazywa poeta Kraków słowiańskim Rzymem i sławi jego piękno. To tylko przyglądający się przez „szkiełko i oko” krytycy mogą mu mieć za złe, że z Krakowa widać Tatry, a z Tatr – Kraków.
Pytacie, skąd znam te fakty? To też długa historia. Opowiedział mi ją stary przewodnik, którego ojciec oprowadzał Prusa w czasie jego pobytu w Galicji.
A było to tak. Prus, jak wiadomo entuzjasta nauki, przeczytał kiedyś w prasie o eksperymentach Geista. Gdy napisał do niego list i w odpowiedzi zamiast opisu wynalazków otrzymał wspomnienia o znajomości z Mickiewiczem i dziennik wspólnie odbytego lotu, wręcz wpadł w euforię. Od razu chciał wszystko ogłosić światu i napisał fantastyczną „Kronikę Tygodniową”. Wiadomo jednak - Warszawa! Mając w pamięci złośliwe uwagi wieszcza o warszawskich salonach i zazdroszcząc Krakowowi splendoru, pismacy warszawscy nie pozwolili Prusowi tego wydrukować i pod groźbą anatemy zabronili sprawę ujawniać.
A biedny Prus, nie mogąc przyjść do równowagi po tych wstrząsach coraz częściej musiał się jak Rzecki krzepić węgrzynem.
Ale chwała węgrzynowi. Bo to dzięki niemu w czasie pożegnalnej kolacji Prus, zapomniawszy o zakazie, opowiedział wszystko krakowskiemu cicerone. A rzecz działa się w karczmie Rzym z Twardowskim na kogucie nad bramą.
Gdy jednak nasz przewodnik przedstawił całą sprawę szacownym profesorom, ci zareagowali oburzeniem: „Mickiewicz i balon”! Tym bardziej, że przygotowywano z wielką pompą odsłonięcie pomnika wieszcza.
I tylko nieszczęsny student przewodnik zdobył na jakiś czas opinię szaleńca, bo w czasie uroczystości krążył po Rynku i powtarzał w kółko o balonie, Mickiewiczu, Geiście, Prusie, Twardowskim... i puszczał baloniki – w dodatku zielone.
W całym mieście zaś zaczęła się szerzyć szeptana wieść „gminna”, ale skończyło się wtedy tylko powstaniem „Zielonego balonika”.
Na szczęście historia była przekazywana z ojca na syna i dzięki temu można ją teraz ujawnić światu.