Dostał zlecenie ze swojej korporacji. Miał zawieźć z opery na lotnisko wybitnego solistę, cudzoziemca. Sprawa wymagała idealnego zgrania czasowego. Przedstawienie miało się zakończyć o 22:00 a odlot był planowany na 23:00.
Podjechał po gmach opery, zaparkował przy wyjściu. Zostało jeszcze trochę czasu. Wysiadł z samochodu, zapalił. Przeczytał afisze wiszące w gablotach, obejrzał zdjęcia ze spektakli. W końcu go to znudziło. Zmarzł trochę i dlatego wszedł do foyer. Dochodziły tu dźwięki wspaniałej operowej muzyki.
Nigdy wcześniej nie był w operze. Nie te klimaty. Koncerty rockowe, czasem jakiś kabaret to owszem tak, ale żeby opera? Niee...
Podszedł portier - bileter.
- A... pan? - zapytał nieufnie.
- Mam odebrać gościa i zawieźć na lotnisko. Jakiś muzyk czy coś... zimno dziś - dodał po chwili.
Portier spojrzał z odcieniem sympatii.
- Tutaj jedna loża jest wolna. Może pan tam zaczekać... ogrzać się.
Wszedł do loży, usiadł na brzegu fotela. Spojrzał na salę. A tam... inny świat.
Wyściełane na czerwono fotele, złocenia, żyrandole. Ale przede wszystkim muzyka. "Poławiacze pereł". Solista akurat śpiewał arię Nadira.
Przymknął oczy, zasłuchał się. Coraz bardziej mu się tu podobało. Cieszył się, że tu przyszedł. Muzyka łagodnie go rozleniwiała. Przysnął.
Obudziła go cisza. Na widowni nie było już nikogo. Do loży wszedł portier.
- Panie... to już koniec... trzeba wyjść. A w ogóle to tu awantura była, bo ten solista to ledwo, ledwo na samolot zdążył. Pierwszy skrzypek go swoim samochodem musiał odwozić.
OprzytomniaÅ‚. SprawdziÅ‚ SMS-y. ByÅ‚ tylko jeden. Krótki, z korporacji o treÅ›ci: „Czuj siÄ™ zwolniony".Â