Kosmita

Kosmita z wizytą u mnie i nasza wspólna podróż do willi Decjusza
Urszula Jaksik

Janka spieszyła się. Chciała wziąć prysznic, przebrać się w piżamkę, zrobić sobie herbatkę, kanapki i zdążyć z tym wszystkim na swoje seriale. Dzisiaj maraton: ”Barwy szczęścia”, „M- jak miłość” i „Doktorzy.” Odkąd tak ułożyli program telewizyjny polubiła poniedziałki.

Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie. Ktoś wyrwał jej torebkę. Gdy się odwróciła poczuła silne pchnięcie i upadła na osiedlowy trawnik. Już miała krzyknąć z bólu, gdy jakaś dłoń zdławiła jej usta, a napastnik ważący tonę usiadł na niej okrakiem.

            - Bądź cicho, to może cię nie zabiję! – wycharczał.

            Próbowała się szarpać, ale ból przeszywający udo wstrzymał jej oddech. Była pewna, że bandyta złamał jej nogę.

Bandzior przygniatał jej twarz lewą ręką, a prawą zaczął manipulować przy spodniach. Przerażona złapała jego kaptur naciągnięty na głowę i ściągnęła go. Natychmiast otrzymała silne uderzenie w twarz, nie zdążyła zobaczyć napastnika.

Nagle poczuła, że dzieje się coś niepojętego. Odzyskała oddech, ponieważ mężczyzna zerwał się na nogi i zaczął kręcić się wokół swojej osi. Charczał przy tym strasznie, próbując jednocześnie uwolnić się od czegoś, co oplatało mu głowę i szyję.

Poderwała się na nogi i nie oglądając się pobiegła w stronę klatki schodowej. Nerwowo wystukała kod dostępu i zanim drzwi puściły obejrzała się za siebie. Napastnik klęczał na ulicy, obydwiema rękami próbował uwolnić swoją szyję, na szczęście bezskutecznie. Zanim zatrzasnęła z hukiem drzwi stwierdziła, że bandziora zaatakowało jakieś włochate zwierzę.

Wbiegła na schody i zatrzymała się dopiero przed swoim mieszkaniem. Drżącymi rękami wyjęła klucze z kieszeni kurtki, a chwilę później z ulgą zamknęła solidne, antywłamaniowe drzwi na wszystkie trzy zamki. Serce waliło jej jak oszalałe, pobiegła do łazienki by zwymiotować. Ochlapała twarz wodą i osłonięta miękkim ręcznikiem podeszła do okna w pokoju. Widziała stamtąd mały parking i trawnik, na którym została zaatakowana. Nikogo nie było. Spokój. Teraz sama nie mogła uwierzyć w to, co jej się przytrafiło. Powinna zadzwonić na policję, ale telefon był w torebce. No właśnie, torebka, a w niej wszystkie dokumenty i karty bankomatowe! Jeszcze raz zlustrowała dokładnie teren oświetlony przez lampy. Torebki nie było. Na co ona głupia liczyła?

Usiadła w fotelu, włączyła telewizor, próbowała skupić się na treści serialu, bezskutecznie. Czuła się fatalnie, obolała i bardzo nieszczęśliwa. Samotność, która do tej pory wydawała się najlepszym sposobem na życie pokazała jej swoją najgorszą stronę. Wiedziała, że powinna przede wszystkim zablokować swoje karty, ale nie wyobrażała sobie, by mogła w tej chwili opuścić mieszkanie.

Poszła do kuchni zrobić sobie herbatę. W przedpokoju poczuła, że ktoś stoi za jej drzwiami. Nikt nie zadzwonił, ani nie zapukał, nic nie stuknęło, nie zaszurało, a jednak była pewna, że ktoś tam stoi. Przerażona cichutko podeszła do drzwi i popatrzyła przez wizjer. Pusto, nie było nikogo. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała.

 

Naprawdę nikogo nie było. A jednak w niej rosła pewność, że coś jest za drzwiami. Ta niepewność była straszna. Delikatnie założyła łańcuch i powoli otworzyła jeden po drugim wszystkie zamki, cały czas lustrując przez wizjer klatkę schodową. W końcu się zdecydowała, uchyliła drzwi. Na wycieraczce stała jej torebka. Zaskoczona już wyciągała po nią rękę, gdy zauważyła przytulony do niej kawałek futerka w kolorze brązowo-rudym. Bardzo przypominał jej Filusia, kochanego pieska sprzed lat. Cofnęła rękę i cichutko zagwizdała. Futerko nie zareagowało. Nie zauważyła też pyszczka, ogonka ani łapek. Jeszcze raz rozejrzała się po pustym korytarzu i szybko zabrała torebkę wraz z przyklejonym do niej futrzakiem. Zatrzasnęła drzwi i pozamykała wszystkie zamki. W chwilę później ze zdziwieniem zauważyła, że futrzak leżał już w pokoju na jej kanapie.

- Kiedy to zrobiłeś, spryciarzu? Szybki jesteś – zauważyła.

Nie otrzymała odpowiedzi. Machnęła na niego ręką i zajęła się torebką. Sprawdziła wszystkie kieszonki, niczego nie brakowało. Odzyskała telefon, dokumenty i nietknięty portfel. Odetchnęła z ulgą.

W telewizji pojawiła się czołówka kolejnego serialu, ale Janka nie zwróciła na to uwagi. Jej życie było znacznie ciekawsze. Patrzyła na to coś leżące spokojnie na jej kanapie i ciekawość walczyła w niej ze strachem. To coś absolutnie nie wyglądało groźnie, a było. Uratowało jej życie. Wolała nie myśleć, co by się z nią stało, gdyby nie to?

- Słuchaj, chciałam ci podziękować, byłeś wspaniały, a może wspaniała?

- Cisza.

Musisz mi jakoś powiedzieć kim jesteś, bo oszaleję – poprosiła. – nie wiem, co mam robić, co myśleć?

- …

- Może ja śnię i wystarczy się obudzić? – pomyślała. Powinnam się uszczypnąć? Bzdura! Całe ciało miała obolałe, ten napad na pewno nie był snem.

- Widzę, że nie porozmawiamy, czy mogę cię dotknąć? – poprosiła. – nie zrobisz mi krzywdy, prawda?

- …

Usiadła na drugim końcu kanapy. Położyła przed siebie obydwie dłonie i obróciła je kilka razy raz wierzchem, a raz spodem.

- To są moje dłonie – tłumaczyła - za chwilę cię delikatnie dotknę, jak tego nie chcesz to daj mi jakiś znak.

- …

Przesiadła się bliżej, nic. Jeszcze bliżej. W końcu delikatnie dotknęła futerka. Było mięciutkie i milutkie. Gładziła je z coraz większą przyjemnością. Znowu pomyślała o Filusiu. Nie wyczuwała jednak żadnych mięśni, kształtów, ciepła, bicia serca, oddechu. Próbowała go podnieść, ale natrafiła na opór więc zrezygnowała.

- Czyżby on nie był z tego świata? – pomyślała. – Kosmita? Bzdura! Nigdy nie lubiła fantastyki. Dziwiła się, że dorośli, inteligentni ludzie pasjonowali się życiem stworów z innych galaktyk. Nie oglądała też filmów o krwiożerczych istotach z kosmosu. No, może z wyjątkiem E.T. i Alfa.

- Jesteś z kosmosu? – spytała wprost.

- Tak.

Zdrętwiała z wrażenia, ręka zawisła w powietrzu nad futrzakiem. Ma halucynacje? Głosu na pewno nie usłyszała, ale wiadomość do niej dotarła.

 

- Skąd jesteś?

- Z kosmosu.

- Po co przyleciałeś?

- Mam misję do spełnienia.

- Pokojową, mam nadzieję?

- …

- No, coś ty, chyba nie chcecie zniszczyć naszej Ziemi?!

- Nie.

- Uf – odetchnęła z ulgą. – Rozmowny to ty nie jesteś. Ale, ale. Jak to się dzieje, że my rozmawiamy? Znasz język polski? W filmach wszyscy kosmici mówią po angielsku.

- Nie rozmawiamy, w waszym rozumieniu.

- Aha, telepatia. Czytasz moje myśli?

- Nie.

- Nie? No dobrze, nie chcesz to nie mów. Chciałam tylko żebyś wiedział, że bardzo jestem ci wdzięczna za to, że mnie uratowałeś.

- Wiem.

- Ty wszystko wiesz, ale ja nic nie wiem o tobie – zniecierpliwiła się.

- Potrzebuję twojej pomocy.

- Naprawdę?! – ucieszyła się. – To świetnie, najlepiej od razu wyrównać rachunki; przysługa za przysługę.

- Muszę znaleźć takie miejsce: Willa Decjusza.

- To nie problem, mam Internet, zaraz sprawdzimy. Wy też macie Internet?

- Nie. To zbyt prymitywne.

- Rozumiem. To tak jak dla nas jaskiniowcy. A co ciekawego jest w tej Willi?

- Kod poezji.

- Skąd wiesz?

- Udało nam się przechwycić ducha Szymborskiej, ale nie miała kodu. Nie mogła go zabrać ze sobą. Ukryła go, by odrodził się w następnym pokoleniu. Tyle lat czekaliśmy, aż poetka opuści Ziemię i wszystko na nic.

- I myślisz, że tam, w tej Willi go znajdziecie?

- Tak nam powiedziała.

Janka poczuła się bardzo zmęczona. Za dużo tego wszystkiego na jeden wieczór.

- Słuchaj, bardzo się śpieszysz? Jest noc, odłóżmy to na później. Może jesteś głodny, chcesz pić?

- Nie.

- Ale ja jestem. Zrobimy tak. Wezmę prysznic, zrobię sobie herbatę, coś zjem, a później znajdziemy tę Willę w Internecie, ok.?

- Dobrze.

Szybko zamknęła się w łazience i puściła wodę. Rozebrała się i weszła pod prysznic. To coś czytało jej myśli, musi jakoś mu zakłócić odbiór, szum wody spadającej na jej głowę powinien zadziałać. Musiała przemyśleć problem.

Noblistka, Wisława Szymborska umarła. Jej duch został przechwycony przez kosmitów, którzy myśleli, że tajemnicę pisania wierszy zabrała do grobu. Tymczasem okazało się, że to tak nie działa. Duch poezji zostaje na Ziemi i przypada w udziale następnemu poecie. Dlaczego kosmitom tak bardzo zależy na poezji? Bo ludziom na Ziemi niestety nie. Poetów się wyśmiewa, tępi i traktuje jak darmozjadów. Kto ma dzisiaj czas, i ochotę na czytanie poezji? Niewielu. A wygląda na to, że kosmici uznali umiejętności naszych wieszczów za najcenniejsze i bardzo chcą je zagarnąć dla siebie. Co nam pozostanie, gdy duch poezji zniknie z naszej planety?

No i następna sprawa, dlaczego właśnie ona ma podjąć tak ważną dla ludzkości decyzję? W końcu jest tylko bibliotekarką, która kocha poezję i nie chce by ludzie stracili ten dar, chociaż widzi, że nie cenią jej wcale. Z drugiej strony jak nie oddamy jej w dobre ręce, a sami zniszczymy, to w sumie nikt nie skorzysta. Co zrobić, pokazać mu drogę czy nie?

 Było jej bardzo przykro. Takie dobre stworzenie prosiło ją o pomoc. Zrobiło dla niej więcej niż ktokolwiek inny w jej życiu. Była mu winna przysługę. I musi mu odmówić?!

Oj, Janka ty nie bądź taka naiwna. Ty myślisz, że na taką misję wysłali tylko jego jednego? Może to cała inwazja kosmitów? Jak nie ten to inny dotrze na miejsce. Trafią bez twoich wskazówek, wcześniej czy później. Ale może o to chodzi, by później? Najtrudniejsze zadanie w życiu, to podjęcie właściwej decyzji.

Janka zakręciła wodę bardzo z siebie zadowolona. Znalazła rozwiązanie tej trudnej sytuacji. Kosmita dotrze do Willi Decjusza, bez jej udziału, ponieważ czternastu uczestników „Projektu Saga” zrobi wszystko, by mu wskazać właściwą drogę.

 W pokoju już nikt na nią nie czekał, kanapa była pusta.

Maria Czaplińska

Zamieszkał u mnie kosmita z Marsa. Pewnego wieczora okna szeroko otwarte nagle rozbłysły zielonkawym światłem i wleciało to „coś” – wielkie jak mały kotek o szeroko rozpiętych, błoniastych skrzydłach, usiadło na pianinie, brzęknęło w klawisze i spojrzało na mnie wyłupiastymi oczami.

Przyznam, że serce na moment stanęło mi w gardle, ale ponieważ nie należę do osób lękliwych, wrzasnęłam: „Co tutaj się dzieje, do cholery?” i chwyciłam poduszkę z tapczanu, aby palnąć w łeb intruzowi. Mały złożył swoje ręce – skrzydła w błagalnym geście i zaskrzeczał cicho. Zorientowałam się, że o coś prosi. W pierwszej chwili pomyślałam, że ten latający kotek może być głodny. Wyniosłam mu zupki z obiadu, kawałek mięsa podałam na talerzu – nie tknął tego i dalej cicho skrzeczał. Padałam z nóg w tym dniu, bo miałam dużo roboty za sobą, ogród wymagał pracy, jeszcze dzieci przyszły na obiad, marzyłam o tuszu i łóżku. A jutro wstawałam wcześnie na zajęcia w Willi Decjusza i musiałam jeszcze przerobić opowiadanie o tokarzu pijącym wódkę w sejmie, a tu ten stwór, trochę straszny, trochę słodki, taki, który zdarza się chyba raz na całe życie. „Do kąta” – krzyknęłam brutalnie, a mój dziwny gość posłusznie skierował się za biblioteczkę i nagle uświadomiłam sobie, że maleństwo rozumie mnie doskonale.

- Muszę jeszcze popracować z godzinkę i chcę mieć ciszę i spokój! Nie skrzecz mi nad uchem, tylko słuchaj. Może jesteś przybyszem z innego świata? Jesteś naprawdę, czy może ja śnię?

Stwór zapiszczał cicho i nakrył swoje wyłupiaste oczy błoniastymi powiekami. Przycupnął w kącie i jakby zasnął. Musiałam skupić całą swoją uwagę na zadaniu, z wielkim trudem, ale jednak dałam radę przerobić opowiadanie o pijącym wódkę w sejmie tokarzu i runęłam spać. Rano bladym świtem wypiłam kawę, wywlokłam z kąta śpiącego potworka i powiedziałam mu wyraźnie:

- Jedziesz ze mną na zajęcia, rozumiesz, co mówię?

Skinął głową.

- Nie mogę iść z tobą, bo zadanie polega na tym, że choć pierwszy raz jesteś tu na Ziemi, musisz sam trafić z Bronowic na Wolę Justowską, do Willi Decjusza. Jak masz to zrobić? To jest droga około sześciokilometrowa, piękna trasa, która i tak ci nic nie powie, bo piękno ziemskie jest dla ciebie pojęciem nieznanym. Wydaje się jednak, że masz wspaniały węch, więc kieruj się zapachami miłymi, u nas kwitną właśnie bzy i konwalie, przekwita czeremcha. Idź za tymi zapachami, wzdłuż ogrodów, do dużego parku, to znaczy dużej kępy drzew, a tam ja będę na ciebie czekać i zaprowadzę cię do wnętrza. Oczywiście, choć rozumiesz mnie, obce ci są te pojęcia, ale nie o to chodzi. Musisz mi wierzyć – pokazałam na głowę i serce. Chciałam mu pokazać język, bo mnie denerwował swoim białym, wyłupiastym spojrzeniem i cichym skrzekiem. Z drugiej strony miałam wielką nadzieję, że zabłądzi i zniknie z mego życia, grubo się jednak myliłam.

Wyrzuciłam latającego kota z domu i popędziłam do 102-ki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przed fontanną domu pisarzy ujrzałam stworka ze stulonymi skrzydełkami czekającego na mnie.

            Nie pozbędę się swego przeznaczenia – pomyślałam idąc po schodach do pięknej sali z portretem ostatniej właścicielki posiadłości – hrabiny Czartoryskiej.

Anna Okrzesik
Fredi

-Dzień dobry Fredi, mam nadzieję że dobrze spałeś. Będę cię nazywać Fredi, mogę?

-A wiesz, parę lat temu był tu taki jeden od was. Chyba z twojej planety… Może nawet jakiś krewny? Fajny serial o nim zrobili. Znasz? Miał na imię Alf.

-Bardzo wesoły jegomość, tyle że strasznie dużo kłopotów z nim mieli. Pakował się ciągle w jakieś tarapaty, na szczęście wszystkie się dobrze kończyły.

Mówię ci to dlatego, że nie chcę żadnego rozrabiania. Jak masz zostać, to musisz się chłopie podporządkować. Tu jest Ziemia i myśmy już sobie zdążyli parę zasad wypracować. One się sprawdzają, Fredi. Niczego nie próbuj zmieniać.

-Ja jadę teraz na zajęcia kawałek drogi stąd i chciałabym, żebyś tam później do mnie przyjechał.

-Popatrz na to kółko z kreskami na ścianie. Jak ta duża kreska będzie tu, a mała tu, to wyjdziesz z domu. Zamkniesz drzwi, wkładając ten dziwny patyczek do tej dziurki i przekręcisz dwa razy, o tak... Patyczek zabierz ze sobą.

-Fredi? Czy ty widziałeś kiedyś rower? –Popatrz, dwa kółka i dwie podpórki. Stawiasz tu tylne nogi i kręcisz. Przednimi nogami trzymasz za te rogi. – Nie martw się, poradzisz sobie. Wyglądasz na bystrego kosmitę.

- Jak już wyjdziesz z domu i wsiądziesz na ten rower, popatrz do góry. Znasz pewnie wszystkie gwiazdy, ale ta, co najmocniej świeci na żółto, to nasza, Ziemian najważniejsza gwiazda.

-Wiesz, nawiasem mówiąc większość z nas sądzi, że mamy do niej jakieś szczególne prawo. Że jest tylko nasza. Faktem jest, że bez niej by nas tutaj nie było… - No ale do rzeczy. Popatrzysz, z której strony ta gwiazda będzie i tam się kieruj.

-Acha, jak byś mógł, wybieraj raczej twarde podłoża. Szare. -Wiesz, pamiętasz, wczoraj uczyliśmy się kolorów. – No, więc Fredi, szare. Nie zielone.

I uważaj na te ryczące potwory na drodze. One są twarde i szybko jadą. Nie masz z nimi najmniejszych szans.

-Przejedziesz przez wodę, taką rzeczkę malutką, na drugą stronę. Potem jeszcze trochę w tym samym kierunku i już możesz pytać ludzi gdzie jest Villa Decjusza.

Na pewno ci pokażą. A ja tam będę na ciebie czekać.

-Acha, Fredi ! Tu masz czapkę, okulary, płaszcz i wodery. Załóż to jak będziesz wychodził.

-Wiem, wiem, że jest gorąco, ale jakoś wytrzymasz.

-Nie chcę, żebyś mi chłopie pół Krakowa wystraszył. A jutro oglądali byśmy cię w telewizji. – No, w tym pudle na komodzie!      

Andrzej Lelito

Siedzę w domu. Sam. Niby słucham muzyki, niby coś czytam ale jakoś nie mogę się skupić. Nie jestem w nastroju. Dzwonek do drzwi, idę otworzyć. W progu stoi facet. Totalna normalność. Na ulicy nie zwróciłbym na niego uwagi. Tylko cera jakby lekko zielonkawa. Chyba wczoraj nieźle popił.

- Słucham.

- Dzień dobry, jestem kosmitą.

- A ja papieżem Franciszkiem. Żegnam.

- Ale... ja naprawdę....

- Przedwczoraj miałem świadków Jehowy, wczoraj głodnych Rumunów. Koleś... wymyśl coś lepszego.

Zamykam drzwi i wracam do pokoju. Siadam w fotelu, zasłaniam się gazetą. Zaczynam czytać. Po chwili słyszę głos.

- Przepraszam…

Patrzę znad gazety. Na drugim fotelu siedzi facet, któremu przed chwilą zamknąłem drzwi przed nosem. Zamieram.

- Przepraszam... chciałem grzecznie, kulturalnie... przedstawić się i w ogóle. Ale jak ty mnie tak...

Próbuję się opanować i zachować spokój.

- Ale jakim sposobem, ty tutaj…? Co to ... teleportacja?

- Już mówiłem, że jestem kosmitą. Teleportacja to dla nas - jak wy to mówicie? Bułka z masłem?

Chwilę się zastanawiam, co się tutaj dzieje. No, owszem wczoraj trochę wypiłem ale znowu nie aż tyle. Niewykluczone też, że umarłem tylko jeszcze o tym nie wiem.

No, dobra udaję, że "wsio normalno".

- Czym mogę służyć?

- Wysłano mnie tu w misji specjalnej z tym, że w ostatniej fazie lotu koordynaty się pochrzaniły i chyba zabłądziłem.

- A czego pan? Ty? Właściwie nie wiem, jak się zwracać... tu szukasz?

- Krótko mówiąc... kursów literackich a dokładniej klasy prozy w Villi Decjusza. To chyba gdzieś w tej okolicy.

- Faktycznie niedaleko... akurat coś o tym wiem. Ale po co ci to?

- Tam skąd przybywam, cywilizacja poszła tak daleko, że wy tutaj... to jesteście tak ze dwadzieścia pokoleń za nami. I chyba nigdy nas nie dogonicie.

- No to w czym problem?

- Ano właśnie. Materia u nas w porządku tylko duch jakby słabszy. Duchowości nam trzeba, ot co.

- No i co? Przyleciałeś do nas żeby co? Tej duchowości się nałykać?

- Właśnie. Z naszego centrum informacji wiem, że z tej "klasy prozy" niezwykła duchowość promieniuje. Tak promieniuje, że aż do naszej planety doszła.

- I nie wiesz jak do tej klasy trafić?

- Już mówiłem. Koordynaty nawaliły.

Przyglądam mu się dokładniej. Cera - chyba ponad miarę - zielonkawa i oczy wyłupiaste.

- Ja tak patrzę na ciebie, to widzę, że musiałeś się wczoraj nieźle nagrzać...

- Prawie jak ty - odparowuje. Tylko oczka masz mniejsze ale za to przekrwione. To co pokażesz mi jak się dostać do tej Villi? - zaczyna się niecierpliwić.

- Wiesz co... jak ci zacznę tłumaczyć to i tak się zgubisz. Podwiozę Cię.

- Protestuję. W dalszym ciągu jesteś pod wpływem alkoholu i możesz spowodować wypadek. Na szkoleniu mówili nam, że to tutaj istna plaga.

- Nie przejmuj się. Pojedziemy rowerem. Wezmę cię na ramę i jakoś dojedziemy. Znam skrót bocznymi uliczkami.

- Rowerem? Na ramę? Tego na szkoleniu nie mówili. A daleko to?

- Rzut beretem. Będziemy w pięć minut.

Anna Marek

A więc okazało się, że ta puszka zwieńczona pęczkiem przewodów wylądowała u mnie. Była dość duża, wielkości kuchennej szafki, w ochronnym szarym kolorze. Czub miała wspaniały, druciki we wszystkich kolorach tęczy. Nie wiem jak się porozumiewaliśmy, chociaż od momentu jego pojawienia się, czułam przymus wykonywania pewnych czynności i mówienia pewnych słów. Pal sześć jeżeli to działo się w domu, ale okazało się, że ma zamiar iść ze mną na zajęcia kreatywnego pisania do willi Decjusza. Dla niego to było oczywiste, bo chciał jak najlepiej poznać świat, w którym wylądował. Potrafił rozróżniać przedmioty na prostej zasadzie: porównując je ze znanymi sobie z innych światów, lub tworzył nowe typy. Jak zrozumiałam, przedmioty dzielił na: ożywione czyli te które emitowały energię i inne, ale okazało się, że to wcale nie pokrywało się z naszym pojęciem materii ożywionej i nieożywionej, chociażby przypadek środków lokomocji – tych energetycznych potworów. A dla mnie teraz problemem był jego pomysł spacerowania po osiedlu z podskakującą dużą szafką z fantastycznym czubem. Pomyślałam, że przydałby się nam dwukołowy, popychany wózek, na którym mogłabym go umieścić. Musiałam więc dopuścić jeszcze kogoś do tej dziwacznej, a teraz nawet wstydliwej tajemnicy. Było dużo technicznych problemów, które należało rozwiązać. Teraz zaś pcham wózek do przystanku autobusowego przykryty wzorzystą narzutą z dziurą, w której co i raz pokazują, się jak nitki z wyprutej tkaniny, kolorowe przewody. Toczymy się powoli po wyboistej nawierzchni, a on dziwi się i narzeka, że ta szara, nieenergetyczna nawierzchnia nie porusza się sama, jak według niego powinno być. Tak samo zastanawiają go stojące po obu stronach drogi olbrzymie, nieenergetyczne pudła; zauważa na ich szarej powierzchni migające punkty ciepła, szybko zmieniające swoje położenie – to my ludzie. Wreszcie nasz przystanek. W tym szarym świecie nieożywionych przedmiotów wreszcie pojawia się coś naładowanego energią – duży, błękitny segment z blaszanych pudeł. Wsiadamy, mimo sarkania pasażerów, udaje mi się go ulokować przy oknie, ale mijane widoki nie robią na nim wrażenia. Jest przejęty podróżą w brzuchu potwora. Jesteśmy wreszcie na przystanku pod Cracovią – dla niego to puste słowa, bez znaczenia. Tutaj wysiadamy. Jego zainteresowanie skupia się na dużej pustej przestrzeni, po której pełgają energetyczne płomyki traw i drobnych krzewów – to Błonia. Nie udaje mi się go wtłoczyć z wózkiem do autobusu i tu niespodzianka: on sam składa się jak kartonowe pudło, a więc zawinąwszy go w narzutę i ledwie obejmując rękami, mogę wreszcie wsiąść. „Ale co stało się z jego wnętrzem?” – zastanawiam się. W mojej głowie pojawia się odpowiedź: „Nie staraj się tego zrozumieć, teraz wszystko umieściłem w przewodach”. Dość szybko przemieszczamy się siedząc we wnętrzu następnego energetycznego potwora i oto jesteśmy w parku okalającym Willę Decjusza. Urzekło go podobieństwo własnej sylwetki do olbrzymich drzew okalających willę, tym bardziej, że bije od nich energetyczna siła – to one wydają mu się być partnerami do rozmowy o naszym świecie. Jesteśmy na miejscu.

Dodaj komentarz

Plain text

  • Znaczniki HTML niedozwolone.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.
3 + 0 =
W celu utrudnienia rozsyłania spamu przez automaty, proszę rozwiązać proste zadanie matematyczne. Dla przykładu: 2+1 daje 3.