Józek nie wiedział, jak się potoczy jego życie, ale słuchał ojca i wyuczył się na tokarza jak i jego rodzic. Lubił, kiedy razem fryzowali i to, jak z bezkształtnego materiału formował cuda o obłych kształtach, które później tworzyły piękne fryzy okalające komnaty, bądź elementy schodów, czasem monumentalnych pałacowych, czasem domów budowanych przez bogatych ludzi, którzy nie zawsze mieli dobry gust.
Józek był średnio pracowity, potrafił zarobić duże pieniądze, ale szybko je wydawał. Tak szybko jakby parzyły mu ręce, gdy je trzymał. Wolał nie mieć przy sobie gotówki, nie umiał korzystać ani z banków, ani z nowoczesnych środków płatniczych. Z natury był człowiekiem wysoce prymitywnym, jeśli tak można powiedzieć o rzemieślniku z polotem artysty. Wyższe uczucia zabiła w nim wódka, którą zaczął pić nałogowo we wczesnej młodości i nie był w stanie przestać. W każdą sobotę regularnie nadużywał alkoholu, a potem szedł w miasto, w poszukiwaniu tanich, nie zawsze bezpiecznych rozrywek i łatwych kobiet.
Pewnego dnia spotkał kolegę po fachu, który powiedział:
- Józek, może chcesz się załapać do roboty w sejmie – pracujemy na akord i jest sporo szmalu, ale i przyjemności.
- Jakie przyjemności, w Sejmie?? – Warknął Józek. – Ja mam inne przyjemności, jak idę w miasto.
- Przyjdź jutro, pogadam z majstrem to może cię przyjmie. Przyjdziesz?
- Dobrze.
Na następny dzień Józek znalazł się w gmachu sejmowym i został skierowany do remontowanej właśnie salki, w której siedział majster i posilał się łapczywie, pił głośno siorbając jakiś płyn ze stojącego termosu.
- To ty jesteś ten Józek, którego mi polecił Staszek? Możesz rozpocząć robotę, weź frezarkę i wytocz na próbę rozetę według tego rysunku. Podał mu karton i palcem wskazał na maszynę.
Józek aż podskoczył w duchu z radości, bo nie takie rzeczy robił przy budowie Zamku Królewskiego i zaczął toczyć.
Dzień minął jak jedna chwila, trochę przerwy na śniadanie – obiad mógłby być w restauracji sejmowej, ale jakże tam włazić w kombinezonie. Lepiej gdzieś tu zaszyć się cichutko i spokojnie coś zjeść, zapijając „herbatką z prądem”. Chodził po schodach, zaglądał do różnych sal, wszystko było bardzo interesujące.
Nagle jak spod ziemi wyrósł przed nim Staszek.
- Chodź bracie ze mną, pokażę ci salę sejmową, gdzie siedzą nasi posłowie.
- Fajno. Prowadź Stachu – Józek z ciekawością pędził po dwa stopnie za kolegą.
Znaleźli się w górnych lożach dla gości, miękkie fotele zachęcały do wypoczynku. Staszek wyjął piersióweczkę i nalał do zakrętki coś, co miało złocisty kolor i pachniało znajomo.
- Co to? Przypalanka?
- Domowej roboty. Przyładujemy, aby uczcić twoją nową robotę.
- A jak majster pozna, że coś piłem?
- E tam, tyle to jak nic.
Wypili raz, drugi, trzeci, aż ukazało się dno. Wyszli szybko z loży, wrócili do roboty, ale Józek pracował niemrawo, nie wychodziło mu z tą rozetą, bez ustanku myślał o tym, że pił wódkę w sejmie, jakże to, w sejmie? A może nie on jeden tak czynił? Może posłowie, ci, co uchwalają niektóre złe, wręcz głupie ustawy niejednokrotnie robią to w stanie „nieważkości”? Nie wszyscy, nie wszyscy, ale niektórzy być może. Trudno jest żyć bez znieczulenia – wszystko przeraża, przerasta, boli. Trzeba umieć nadążyć za swoim życiem. Józek, choć prawie artysta, miał słabą wolę i korzystał, kiedy tylko mógł z wódeczki, nawet w sejmie.