W filmie dokumentalnym o królikach w Berlinie nie podobało mi się właściwie nic.
Sądzę, że w tym filmie nie miało się co podobać, oprócz samego pomysłu na film.
Ten film jednak bardzo mnie poruszył i przygnębił; tak samo jak trzy lata temu,
gdy oglądałam go w telewizji po raz pierwszy.
Jego przesłanie odbieram jako porównanie narodów tak zwanego (wtedy) obozu socjalistycznego do społeczności zwierząt - królików odizolowanych od normalnego środowiska, zamkniętych przez wiele lat na ograniczonym, pilnowanym przez strażników terenie. Metafora jest oczywista. Film oglądałam w napięciu, mimo iż dla mnie jest on nieco za długi - o kilka minut bym go skróciła. Wiele komentarzy i wypowiedzi padających w filmie zadziwiło mnie ponownie swoją zwięzłą trafnością i to jest według mnie ogromna wartość, jaką oprócz metaforycznego obrazu, daje ten film.
Wychowałam się i rosłam w głębokiej komunie, którą prywatnie dla siebie wspominam raczej dobrze, a to dlatego, że przeżyłam w niej młodość. Ten film przypomniał mi jednak boleśnie
w bardzo dosadny sposób na czym polegała zbrodnia komunizmu popełniana na całych narodach; na większości szarych obywateli, którzy wiedzieli, że system społeczny w którym żyją jest zły, ale nie wierzyli, a nawet nie dopuszczali nigdy myśli, że można go zmienić.
Co prawda Polska była nazywana najweselszym barakiem obozu socjalistycznego, jednak wszystkie nonsensy i kłamstwa tego systemu były dla Polaków widoczne w przykry sposób, a dla wielu były bardzo dotkliwe. Niektórzy, jak te króliki właśnie, dostosowywali się do istniejących warunków i urządzali sobie wygodne, znośne życie zapominając całkiem o prawdziwej, należnej ludziom, wolności. Polacy zawsze byli bardzo zaradni, a przy tym posiadali zdolność do tzw. wewnętrznej emigracji, no i mieli dość duże poczucie humoru, co było bardzo ważne w tamtych czasach – zwłaszcza dla zachowania równowagi psychicznej. Pewnie dlatego w Polsce nie było tak dużej ilości samobójstw w czasie komuny, jak np. w Czechosłowacji. Być może w dalszym stadium izolacji od reszty świata, gdyby ono nastąpiło, większość obywateli niewolonych krajów przestałaby w ogóle odczuwać stan zamknięcia; a jakaś ich część osiągnęłaby stan, w którym „niczego by już im nie brakowało” - jak to powiedział jeden ze wschodnioberlińskich strażników patrząc na biegające po gęstej jeszcze trawie króliki.
To co pokazano w filmie na przykładzie biednych królików, to była makabryczna wizja tego, co mogło się dalej dziać z nami, gdyby komuna trwała o wiele lat dłużej. Na pewno do tego stanu ogłupienia i otępienia jakie ogarnęło króliki w filmie, zbliżyły się znacznie bardziej narody byłego ZSRR, gdzie komunizm panował najdłużej. Ale i w Polsce skutki działania tego reżimu odczuwamy, i będziemy odczuwać jeszcze przez wiele lat, jak sadzę.
Po zburzeniu muru berlińskiego okazało się, „że są na świecie rzeczy, o których się królikom nie śniło”. W tej nowej, pełnej perspektyw rzeczywistości, dobrze poradziły sobie tylko króliki młode. Stare króliki - otępiałe na skutek trwających przez kilka pokoleń nienormalnych warunków życia - nie radziły sobie z nagle uzyskaną wolnością tak dobrze jak młode. Ta prawdziwa konkluzja była dla mnie najbardziej przygnębiająca i tragiczna, bo niestety odnosiła się również do wielu, wielu ludzi, którzy byli w średnim i starszym wieku w chwili zburzenia muru w Berlinie, czy w czasie zwycięstwa Solidarności w czerwcu 1989 roku w Polsce.
A poza odczuciami spowodowanymi filmową alegorią odnoszącą się do ludzi i całych społeczeństw, było mi po prostu żal samych królików; zamykanych, unicestwianych i zjadanych.