Ładujemy się do autokaru i z niewielkim opóźnieniem wyjeżdżamy z Krakowa. Poza miastem, pola posprzątane przed zimą odpoczywają w ostrej skibie, szaro, mgliście. Miejscami tylko ozimina i ozimy rzepak ożywiają koloryt. Murowane domy bez wdzięku, wokół ład i porządek. W jednym miejscu grupka wierzb rosochatych – jak z obrazka. Kręcimy się po bocznych drogach aż w końcu trafiamy do Zalipia.
Zdobienie domów z zewnątrz, i wewnątrz, malowanie kwiatów na sprzętach czy naczyniach, znamy z kawiarni U Zalipianek, Teraz oglądamy to w miejscu pochodzenia, w chacie Felicji Curyłowej. Sztuka kwietnych dekoracji ma początek w XIX w. dzięki pomysłowości i artyzmowi kobiet.
Miejsce częściowo przygotowane dla turystów – toaleta. Ale brakuje bufetu z kawą, herbatą i przekąskami. Tak sobie myślę, że turystów byłoby więcej gdyby krakowskie „Zalipianki”, wzorem Kopalni w Wieliczce, organizowały wycieczki do tego ukwieconego matecznika, no i zorganizowały filię baru.
Do Tarnowa wjeżdżamy bez błądzenia. Dochodzimy do Rynku, zdziwienie wielu pięknem miasta, malowniczością architektury posadowionej na pofałdowanym terenie. Po obiedzie oglądamy Muzeum Etnograficzne, z unikalną, jedyną w świecie wystawą stałą poświęconą kulturze Romów. Słuchamy fascynującej prelekcji wicedyrektora muzeum. Po niej, następuje druga uczta: wykład-gawęda dr Marka Karwali o Romach w literaturze polskiej. Słuchamy wspomnień o Papuszy. Chętnie przedłużylibyśmy to spotkanie.
Wychodzimy z muzeum w ciemność wczesnej listopadowej nocy. I tak zaczyna się droga powrotna do Krakowa. Z wjazdem do miasta kończy się przestrzeń na miarę człowieka, wiejski krajobraz, cisza i spokój. Huczą Aleje, przetaczają się autobusy, pieszy zepchnięty jest na margines chodnika i utopiony w hałasie.
Dodaj komentarz