We wschodniej części Rynku Głównego górują Kościół Mariacki, Sukiennice i pomnik Mickiewicza, przy którym fotografuje się wiele osób, na pamiątkę swego tu pobytu. W tej grupie przeważa młodzież, bez szacunku wdrapująca się na cokół, na wyścigi kto wyżej. Nieopodal, przy wylocie do ul. Grodzkiej, jakby przykucnięty pod drzewem, stoi mały kościół św. Wojciecha. Wrażenie jego niepokaźnych rozmiarów bierze się z porównania do wielkości otaczającej go przestrzeni największego placu Europy w Średniowieczu.
Żeby znaleźć się w środku, trzeba pokonać kilka stopni w dół, i, kiedy oczy przyzwyczają się do mroku, budzi się zdziwienie, że jednak jest obszerny i może pomieścić sporo osób. To zagłębienie się poniżej powierzchni Rynku, sprawia wrażenie cofania się w głąb dziejów. A pod świątynią są jeszcze zabytkowe podziemia. Na tle kościoła Mariackiego, wygląda jak drobina. Te budowle ilustrują rozwój chrześcijaństwa na ziemiach polskich.
Podobno to jest kościół. Bardzo się dziwię. Kościoły są przecież długie i wysokie. Tak jak kościół Mariacki, wyższy od wszystkich kamienic. A ten wygląda jak liliput. Mniejszy od drzew. Najbardziej podoba mi się jego dach, taki przepołowiony balon a nad nim lampion. Pytałam czym go tak pomalowali, a mama mówi, że sam się pomalował. Jak to możliwe? Bo zrobiony jest z takiego metalu, który na deszczu robi się trochę niebieski, trochę zielony. I ten metal nazywa się miedź, na końcu są dwie litery: „d” i „ź”. Nie „ć” które się pisze, kiedy „coś chcę mieć”. Słychać różnicę mówiąc: „Zrobiony jest z miedzi”.
W środku stoi tylko sześć ławek na środku, a pod ścianą ogromna skrzynia zamknięta na kłódkę. Mogłabym się w niej schować i urządzić mieszkanie dla lalek. Mama szepcze, że w kościele trzeba słuchać ciszy. Może ją przerwać tylko ksiądz, kiedy się modli, sam, albo z ludźmi. Nie rozumiem tego słuchania ciszy. Więc mama tłumaczy – to jest jak z czystą kartką papieru do rysowania albo zapisania czegoś ważnego. Nie wolno na niej bazgrać.
Kościół św. Wojciecha pamiętam od zawsze. Po prostu należał do Rynku i tyle. Ważny był Mariacki, że najpiękniejszy, malowany przez Matejkę, ze starymi witrażami no i ołtarzem Wita Stwosza. Każdy, kto z innego miasta przyjechał do Krakowa chciał go widzieć. Teraz to ludzie przyjeżdżają też z innych krajów, można powiedzieć z całego świata. Widać Japończyków, i innych ze skośnymi oczami.
Jak tak stoję godzinami z preclami i widzę ile grup zatrzymuje się przy tym małym kościele to się dużo dowiaduję o jego historii. Rozumiem tylko co mówią po polsku, ma się rozumieć. Ale obserwuję też tych, mówiących w innych językach i potrafię odróżnić czy wycieczka słucha chętnie czy się nudzi. W każdej jest parę takich, co woleliby na piwo albo gdzieś przysiąść.
Wszyscy robią zdjęcia. Widać podoba się im ten kościół i zawiozą go do swego kraju, pokażą rodzinie, znajomym i opowiedzą jak to u nas jest. No i że je się precle.