/Kiedy byłam mała świat układał sie w obrazy, które tkwią we mnie do dziś. Oto najtrwalszy z nich./
Promienie słoneczka zastukały do małej izdebki i figlarnym muśnięciem obudziły małą istotkę. Drobna dłonią przetarła oczka i od razu jej wzrok padł na sąsiednie łóżko, ale tam pozostał już tylko ślad czyjejś obecności. Dziewczynka podniosła się. Jej małe stopy dotknęły zimnego klepiska, stanęła nieco bezradna na środku opustoszałej już izby…
- Babcia... - cichy szept uwiązł jej w gardle. Ale babcia usłyszała. Jej głowa pojawiła się w drzwiach i uśmiech rozjaśnił malutką twarzyczkę dziewczynki. Szybko znalazła się w ramionach starszej kobiety.
- To dzisiaj??- zapytała cicho tuląc się do drobnej postaci starszej kobiety - babciu, dzisiaj?
- Tak maleńka, dzisiaj... głos babci zabrzmiał miło znaną tonacją a jednak jakiś niepokój słychać było w nim...
To był ten dzień. Ciepły, wiosenny dzień majowy. Los małej dziewczynki miał się odmienić. Z dalekiej, podtarnowskiej wsi wyruszała w wielki świat królewskiego miasta Krakowa. Miała niespełna pięć lat. O jej losie postanowili dorośli... rodzice. Mały dom ukryty w lasach od tej chwili przestawał być jej domem. Wiedziała już wszystko, rodzice wytłumaczyli jej. Jechała do ukochanego wujka - to z nim przemierzała pobliskie lasy w poszukiwaniu lisich norek. Jej maleńkie serduszko pełne było radości i entuzjazmu ...
Tylko... dlaczego oczy jej ukochanej babci pełne łez?