Biega i biega, nigdy spokojnie nie przejdzie. Mała, 1m 50 w kapeluszu, a trudno ją dogonić. Idzie z przodu i gada, niby do mnie, choć ja z tyłu nie słyszę, a na jedno ucho to w ogóle, więc chyba mruczy do siebie. Do gadania głos ma, jak mówi, po tatusiu, przedwojennym wojskowym, a do śpiewu, po siostrze sopranistce, co słychać na naszych spotkaniach. Stąd świergolitka.
Tyle lat byłam z nią biurko w biurko, prycza w pryczę, że mogę jej wszystko wypomnieć i przypomnieć, np. witkacowskie „wiązanki” kierowane do „bezmózgowców”. Ale było i tak, że w pół stoku wbita w śnieg po pas rzuci do narciarzy na dole: - Kijki proszę! Jak prawdziwa dama.
Stale coś robi, bo gdzie diabeł nie może tam Hankę pośle. A ona działa, choć narzeka, że nie ma czasu. Tak było zawsze. To po co łapie tyle srok za ogon zamiast jak porządna babcia zająć się wnukami? Myśli, że jak będzie w ruchu to się nie zestarzeje? Może i nie, bo kto nam będzie nekrologi pisał?