W podróż do Izraela i Ziemi Świętej wyruszamy w maju 2012 roku. Dla każdego podróżnika te miejsca stanowią przeżycie szczególne. Jedni udają się tam, aby doświadczyć najwyższych uniesień religijnych, inni w poszukiwaniu prawdy historycznej. Zaliczam się do tej drugiej kategorii obieżyświatów.
Pobyt zaczynamy od Zachodniego Brzegu Jordanu- najbardziej zapalnego miejsca na Bliskim Wschodzie. Po pokonaniu muru ochronnego, oddzielającego Izrael od Autonomii Palestyńskiej, nazwanego "murem apartheidu", naszpikowanego elektroniką, oplecionego zasiekami i przejściu bardzo nieprzyjemnej kontroli izraelskiej, docieramy do Betlejem.
Późnym wieczorem wychodzimy obejrzeć miasteczko. Jest zaniedbane, zrujnowane, wszędzie panuje bieda. Mijamy przygnębionych Palestyńczyków, prowadzących swoje skromne sklepiki i tych podpierających bez celu mury. Ich ziemia jest historycznie naznaczona cierpieniem. Ponurą atmosferę wyczuwa się w każdym miejscu i na każdej twarzy. To nieprawdopodobne, że w promieniu kilku kilometrów, za murem, rozciąga się Jerozolima, luksusowa metropolia błyszcząca feerią świateł.
Wczesnym rankiem wyglądam przez okno hotelu i widzę różowy świt nad wzgórzami. Pasterze z objuczonymi osłami prowadzą swoje kozy na wypas. Krajobraz prawie biblijny.
Zwiedzanie Betlejem rozpoczynamy od Bazyliki Narodzenia Pańskiego. To miejsce ma ogromne znaczenie dla wielu religii; jej wnętrze zostało podzielone na część prawosławną, ormiańską i katolicką. Wejście jest tak niskie, że trzeba się schylać. Jego architektura stanowi dzieło krzyżowców, którzy obniżyli otwór wejściowy, aby uniemożliwić wrogom bezczeszczenie świątyni konno.
Do maleńkiej Groty Narodzenia schodzimy w półmroku po kilku kamiennych schodkach. Miejsce, gdzie narodził się Jezus wyznacza czternastoramienna gwiazda i wyblakła mozaika na ołtarzu. Turyści w ciszy i nabożnym skupieniu przesuwają się do gwiazdy. Każdy przykłada do niej dłoń i chwilę trwa w bezruchu.
Obok miejsca narodzenia jest Kaplica Żłóbka, gdzie Maryja złożyła swoje dziecię. Przechodzimy do następnego pomieszczenia. Przewodnik intonuje: "Dzisiaj w Betlejem...". Po chwili śpiewamy wszyscy. Od panującego w grocie gorąca z nosa spływają krople potu, a do oczu napływają łzy wzruszenia; szczególna chwila- śpiewanie tej kolędy w tym miejscu.
Na moment wyobraźnia przenosi mnie do polskiej Wigilii, pachnącego igliwiem drzewka, siarczystego mrozu i wypatrywania w wieczornym mroku pierwszej gwiazdki. Tej samej, która świeci nad Betlejem.
Po wyjściu na dziedziniec świątyni, na majowy żar lejący się z nieba, wrażenie doniosłości chwili pomału mija.
Przeżycie z serii tych, które kodują się na zawsze.