- Szybko, szybko wchodzić do łaźni. Po kąpieli gorąca zupka czeka na was w stołówce, - głos był donośny, dominował nad szmerem przestraszonych golasów.
- Po tak długiej podróży na pewno chcecie już być w swoich łóżeczkach w baraku, - głos był donośny, ale uspokajający.
- Zapamiętajcie numerek wieszaka, na którym powiesiliście swoją odzież. Będzie łatwiej ją znaleźć po wyjściu z kąpieli.
Całe tłumy Żydów, Polaków i Rosjan wpuszczaliśmy tylko po wcześniejszej selekcji.
Upadłem. Dotychczasowe przerażenie zamieniło się w nieoczekiwaną ulgę. Po chwili zobaczyłem go w świetle. Siedział na złotym tronie. W jednej ręce trzymał nadgniłe jabłko, w drugiej coś jakby rózgę lub drewnianą pałkę.
Czapkę stanowczym ruchem zerwałem z głowy. Nie patrzył na mnie, jakby w odpowiedzi na mój gest schylił głowę i wtedy zobaczyłem na jego głowie ten dziwny wianek z drutu kolczastego. Takim drutem ogrodzony był nasz obóz.
- Numer 13732 - Sonderkomando Auschwitz, - wyrecytowałem jak zawsze na apelu.
- Auschwitz, Auschwitz… - jakby szukał w pamięci znaczenia tego słowa. - Jesteś na Sądzie Ostatecznym i ode mnie zależy twój przyszły los - obracał w dłoni czerwonym ogryzkiem.
- Ale ja już byłem na Sądzie Ostatecznym. Już taki w czapce z trupią główką i z napisem „Gott mit uns” na żołnierskim pasie posłał mnie do piekła gdzie pali się ludzi. On zadecydował za ciebie.
Zebrałem się na odwagę.
- A gdzie ty byłeś wtedy? Gdzie schowałeś się tchórzliwie? W jakim okopie? Gdzie byłeś jak odrywano dzieci od ich matek? Jak mogłeś pozwolić na tyle tragedii na całym świecie? Siedziałeś tu na swoim złotym tronie i nawet nie zainteresowałeś się co dzieje się z ludźmi na ziemi.
- Sądzisz mnie zbyt surowo, - nie patrzył mi w oczy, - tu jestem tylko symbolicznie. Na co dzień jestem z wami, jestem w każdym z was, - powtórzył to zdanie powoli żeby do mnie dotarło.
- I o tyle jestem w waszych sercach i umysłach, ile jest tam miejsca dla drugiego człowieka. Szukajcie mnie nie w niebie, ale w swoich bliźnich. Tam jestem. I dopóki mnie tam nie znajdujecie to znaczy… to znaczy, że dla was mnie nie ma.
Wstał. Teraz patrzył mi prosto w oczy.
- Zrozum wreszcie, – niespodziewanie podniósł głos.