Dziennik
12 listopad 2014
Spóźniłem się dzisiaj na zajęcia Sagi. Nie lubię tego, ale nie ma złego, co by na dobre nie wyszło.
W drzwiach wejściowych spotkałem Kasię, która przywitała mnie promiennym uśmiechem – Pan tak zawsze o tej porze?
Cholera, to nie pierwszy raz – muszę się poprawić. Ale to efekt świątecznego rozleniwienia po 11 listopada.
Było super, gęś upieczona własnoręcznie z ulubionym winem toskańskim Chianti, i od czasu do czasu rzut oka na ekran TV.
A tam jak zawsze, najpierw gale urzędowe, a potem opozycja i zabawy gawiedzi, w tym kiboli na ulicach Warszawy – kiedy ci ludzie dorosną?
Ale większość Polaków po prostu odpoczywała, tak jak ja, mając dokładnie gdzieś te wszystkie gry i zabawy polityków i chuliganów.
I jeszcze jedno, przepiękna słoneczna pogoda jak na listopad. Z przyjemnością pojeździłem na rowerze po rudym dywanie liści w Parku Krakowskim. Niestety, Park Jordana był już wysprzątany z okazji święta narodowego.