Moja Polska
Moja mama dorastała w Barwałdzie. Ojciec w Babicy. Obydwoje w powiecie wadowickim. W tym czasie, a więc w okresie międzywojnia rozmawiają ze sobą mieszkańcy Mucharza położonego w tymże regionie. Stary Sumera chwali się, że widzioł na Leskowcu gadu, co miał koci łeb i nózki.
Inny gospodarz chwali się swoją wiedzą przyrodniczą.
- Pchły uciekają od paproci, bo im to śmierdzi.
W gronie tym także trafi się prozaik przekazujący dramatyczną historię skrzypka, który sięgał po kurę. Gospodarze ucięli mu rękę. Skrzypek sprawił sobie protezę drewnianą i cienko grał.
Pamiętam z dzieciństwa wieczorne opowieści. To były nasze seriale z dużą dozą sensacji. Opowieści dorosłych o wojnie pomieszane z historiami o duchach i strachach dostarczały mocnych emocji, zwłaszcza, gdy w bezgwiezdne i bezksiężycowe noce egipskie ciemności kryły niezelektryfikowaną babicką ziemię.
Realia przedwojennego Mucharza opisała nauczycielka pracująca w tej wiosce - Joanna Górkiewiczowa w cyklu powieści „Najbliższa ziemia”.
Chłopi narzekają w karczmie na Polskę dziadowską i księżopańską.
- Moja miała 30 dniówek odrobionych na plebańskich gruntach i gówno dostała.
A Sitarz spisał trzy zeszyty niesprawiedliwości z zamiarem przekazania ich Witosowi.
Nie ma zatrudnienia. Paru ludzi dojeżdża pociągiem do druciarni i fabryki nawozów sztucznych. Ojciec Mateusza, głównego bohatera wychodzi co rano z cepami na odrobek za młockę. Dzieci chodzą do szkoły boso. Buty jedynie ubierają synowie wójta, nauczyciela i pisarza gminnego. A dziedziczka spaceruje z parasolką po żwirowej ścieżce.
Bez krowy trudno sobie wyobrazić byt rodziny. Kiedy po zimie gospodarze wyprowadzają pierwszy raz krowy na pastwisko, kropią je święcona wodą i okadzają lipowym węglem wrzucanym do wody. Bo licho nie śpi.
Krowy pasione na ściernionce rozpucyło do imentu, wlewali do niej mydliny, powrósło miała w pysku, gonili ją wartko i nic nie pomogło.
W domu Mateusza często jada się zacierkę z pszennej mąki z ciepłym mlekiem, słodkim, bądź kwaśnym mlekiem popijane ziemniaki, placki pszenne pieczone na blasze z kawą z mlekiem, czarny chleb z białym serem. Od święta piecze się placki z serem, na przykład na kolację wigilijną. Masła się nie jada. No chyba, że trzeba podać śniadanie dla młocków. Przychodzi czas rozstania się z krową wysłużoną, niezdolną już do dawania mleka. Wyprowadzaną z obory żywicielkę rodziny na sprzedaż rzeźnikowi, gospodyni żegna przemową:
- Matkom dla nas byłaś
Każdego żywiłaś
Daruj nam te wine
Idź se z Bogiem amen.
Po wojnie jeszcze długo krowy żywiły prawie każdy wiejski dom. Ta hodowla wymagała sporo pracy, w której duży udział miały dzieci. Jako chłopiec pasłem krowę, kosiłem dla niej trawę, rąbałem sieczkę, karmiłem ją, poiłem, wyrzucałem gnój z obory, a potem kładłem na posadzce warstwę świeżej słomy, uczestniczyłem przy grabieniu siana, stawiania go w kopy i zwózce do stodoły, prowadziłem krowę do byka, gdy gwałtownie dawała znaki, że musi, a nawet prowadziłem siedem kilometrów byka do punktu skupu. W moim domu mleko masło i ser jadało się codziennie. Koledzy mi to wypominali. Ich rodzice masło, ser i jajka sprzedawali i najczęściej na śniadanie i kolację spożywano tam suchy chleb z kawą zbożowa zabielaną mlekiem. Nie mieli innych dochodów poza tym co wypracowali na swych poletkach. Mój ojciec kierował szkołą, w tej placówce uczyła moja mama. Dostawali państwowe pensje nauczycielskie.
Poza zimą nagminnie chodziło się do szkoły na bosaka. Cieszyłem się bardzo, kiedy mama pozwoliła mi nie ubierać butów. Dała się uprosić, kiedy już miała pewność, że ziemia już na tyle się nagrzała, że bez butów nie grozi mi przeziębienie.
Dziod z kosem społ na okocku. Kot zjod kosa. Dziod becoł.
Z dzieciństwa pamiętam dwóch dziadów, co ukazywali się we wsi od czasu do czasu. Antek Piechotka nosił na głowie trzy kapelusze i ubierał dwa płaszcze. Łukasz szpanował swoim obszarpanym odzieniem. Ubierał się jakby zszywką łat. Kiedyś jeden gospodarz podarował mu ubranie. Łukasz otargał je na strzępy, a potem pozeszywał. Odwiedzał on domostwa i oferował swoją pomoc przy gospodarstwie. Niewiele oczekiwał za pełną dniówkę pracy. Kąt do spania, najczęściej w stajni, skromną strawę, małą paczkę z zawartością dziesięciu „sportów” do kurzenia i ćwiartkę czystej wódki. Najchętniej rąbał drewno i młócił cepem zboże Cepa stosowali już Słowianie. Jego muzykę rozlegająca się ponad tysiąc lat na polskich klepiskach zagłuszał i wypierał w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku warkot motoru połączonego pasem transmisyjnym z młocarnią. Młocarnia przenosiła się od stodoły do stodoły i biegałem razem z chłopcami za tym motorem, by gapić na egzotyczne dla nas przedstawienie. Biedny Józiu tak się zagapił, że porwał go pas i zawiózł do bębna. Potem osiem miesięcy przebywał w szpitalu. Zamiast prawej ręki ma protezę.
Janina Górkiewiczowa przytacza kłótnie Kurkowej z Doliniakową.
- Jakbyś ty jadła, co mój pies to by ci dawno rzyć rozerwało.
- Jak własnej dupy nie możesz udźwigać, niech ci ją twój chłop za tobą nosi.
- Jużeś skarano, bo jakie zeżresz takie wysrosz.
- Wynoś mi się w tej chwili! Już cię tu nie widzę.
- Do dupy możesz mi gadać. Do rzyci! Haw!. Tu.
I żeby dokładnie pokazać, gdzie się ma interlokutorka zwracać, Kurkowa podwinęła spódnicę i natychmiast na jej wystawiony na światło dzienne obiekt z plaskiem wylądowała ocydzarka Doliniakowej.
Jeszcze piętnaście lat temu zbierając grzyby przysiadłem na pieńku, aby posłuchać kłótni sąsiadek osiedlonych w pobliżu lasu. Poszło o krowę skubiąca trawę na pastwisku sąsiadki i córkę spodziewającą się pretendenta z samochodem na męża, a tymczasem się nawet z rowerem nie trafił.
W tym względzie mamy się dobrze. Wystarczy tylko przysłuchać się wymianie zdań niektórych przedstawicieli narodu w polskim i europejskim parlamencie. Ich rytm polskości, muzykę polskiego zawadiactwa i pieniactwa wzmacniają mikrofony i reflektory. Tu nie mowy o żadnym „to research compromise”. Postawimy na swoim i basta. Protokoły z debat naszych polityków z dużym wyprzedzeniem zapisał Aleksander Fredro na kartach swoich komedii.
Ja – z nim w zgodzie? – Mocium Panie,
Wprzódy słońce w miejscu stanie!
Prędzej w morzu wyschnie woda,
Nim tu u nas będzie zgoda.
Dzisiejsza Polska radykalnie różni się od tej, którą przywołałem w obrazkach z dzieciństwa sprzed ponad półwiecza. Wprawdzie dalej się kłócimy, dalej niesprawiedliwie dzielimy dochód narodowy, choć nie ma dziadów, za dużo żebraków prosi na ulicach o wsparcie i za dużo osób cierpi na bezdomność. Nie wyobrażamy sobie życia bez elektryczności i narzędzi zasilanych prądem. W wiejskich domostwach zniknęła dominacja krowy. Odżywiamy się obficie, niekiedy za bardzo ze szkodą dla zdrowia. Technika ulżyła nam w kłopotach życia codziennego. Czy mam jakiś skromny udział w tym rozwoju kraju? Być może. Ucząc matematyki w szkole podstawowej kształciłem logiczne myślenie. Uwrażliwiałem też dzieci na piękno na lekcjach muzyki i myślę, że pracując 30 lat w polskiej szkole dołożyłem jakiś grosik na tacę polskiego dobrostanu. Chciałem też wychowanków motywować do dobra i tu chyba mi nie wyszło. Ale nie tylko mnie. Przez setki lat na polecenie kapłanów parafianie przekazują sobie znak pokoju, a po mszy okładają się jak mogą.
Czuję się obywatelem świata, Europejczykiem, ale Polakiem przede wszystkim. Moje polskie pejzaże wyznaczają „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, „Śpiewniki domowe” Stanisława Moniuszki, przez które kompozytor poświęcił swój talent na rzecz rozśpiewania Polaków, dzieło Oskara Kolberga dające wyraz umiłowania ludu polskiego przez etnografa, realistyczna „Lalka” Prusa i jego pozytywistyczne „Kronik Tygodniowe”, arcymistrzowska uroda słowa Brunona Schulza, ciepło i ironia wierszy Wisławy Szymborskiej i dystans do wszelkich ideologii i do dobrego ludzi o sobie mniemania Tadeusza Różewicza.