Moja Polska
Pod Babią Górą i polskim niebem leży mieścina Makowem zwana
że Podhalańskim, to dziwne trochę zamiast Beskidzkim. Tak, proszę pana.
Beskid Makowski, piękny krajobraz u stóp królowej całych Beskidów,
tu możesz bracie doznać olśnienia, zobaczyć wiele w przyrodzie cudów.
Lecz pewnie nie zna pan tej historii, która to Maków tworzyć zechciała, starego rynku, tartaku, ulic, pani kochana też nie widziała.
Zacznę od rynku, gdzie chata z drzewa, wiekowa lipa z kapliczką świętą,
gdzie się toczyło życie miastowe, dojść można było uliczką krętą.
Gaździna ze wsi w chustce na głowie chce sprzedać jajka, osełkę masła,
serek gnieciony, kurkę czubatą, na jarmark wyszła, gdy gwiazdka zgasła.
Widok na rynku dla oczu miły, początkiem pierwszej połowy wieku {xx}, chałupki małe, skromne, schludniutkie, chciałbyś zamieszkać.
Czyż nie, człowieku?
Czyste powietrze, aut ani śladu, kot z pieskiem nawet w zgodzie tu żyją,
ludzie zmęczeni, zapracowani, przyszli na rynek, trosk swych nie kryją.
Chmury pierzaste niebem się cieszą, na lipie ptaki ucztę swą mają, chciałbyś zapytać : jak tu się żyło? - tych co kupują, tych, co sprzedają.
Przejdźmy się dalej razem po mieście, ulicą główną.{za dawnych czasów}
Tu większość domów było drewnianych, nie żałowano drzew ani lasów.
Pipiersberg, to żyd, sklep miał na rogu, handlem się trudnił, to kupowano, czasem materiał na dwie spódnice, czapkę kapelusz, maść na kolano.
Do miasta zawiózł konik na wozie, siwek kochany albo kasztanek,
pod kościół prosto w każdą niedzielę. Gazda zaprzęgał, gdy nastał ranek.
Stara apteka, ta „Pod Aniołem” witała w progu chorych od świtu,
Lankau czekał, badał doradzał, był przeznaczeniem i panem bytu.
Mówił mi o nim Miechle niejaki, któremu na chrzcie Józef zadano,
stary weteran i stróż wolności, której to radzi strzec dzisiaj PANOM.
Akowcy: WICHER, LOLEK I CICHY pomniki wznoszą w naszym Makowie,
a każdy pomnik ma swą wymowę i o historii miasta ci powie.
Jeśli zechcecie pójść dalej ze mną, pokażę tartak, starą cegielnię,
tu belek stosy, tartaczna piła, murarz sam zrobi hebel i kielnię.
Z drzew będą deski a z desek beczki, które to browar zamówił przecie,
piwo i wino chłop wypić pragnie w niedzielę w szynku, pewnie to wiecie.
Ręce wciąż bolą, nie swędzą nogi, ciężka robota, przyznacie sami.
Odpocząć warto, usiąść przy stole, no i pogadać, wypić czasami.
W cegielni cegły ręcznie robiono a z drewna stolarz strugał wrzeciono,
na kołowrotku tkaczka zatkała i wełnę zwinnie nocami tkała.
Inna kobieta swetry zaś plotła, co naśmieciła zamiotła miotła.
Miotły też gazda plótł sam jak umiał, wiklinę ścinał, gąszcz wiklin szumiał. Na targ do rynku kto mógł to bieżał, swe tajemnice czasami zwierzał.
Życie jest ciężkie, spójrz na tę chatę, w której to mieszka rodzina cała,
chatka niewielka, gontem przykryta, bielona wapnem, wewnątrz też biała.
Staruszek z laską kózek pilnuje, trawę baranek posłusznie skubie,
babcia na plecach wodę w dom wniesie, strawę przyrządzi sobie i Kubie.
Dziadek zwierzętom trawy nakosi, przywiezie wózkiem małym, drewnianym, naprawi płotek przed swoim domem, zajmie się dyszlem w wózku, złamanym.
Przed domem putnia, tara i brudy, wyprać je trzeba ręcznie, wypłukać
w strumyku zimnym, wykręcić mocno, i grzybów w lesie rankiem poszukać.
Wije się strumyk pośród kamieni, stańmy na kładce, spójrzmy na wodę,
dno jest przejrzyste, ryby pływają, widać w przyrodzie harmonię, zgodę.
Jak milo tędy wędrować z wami i słuchać szumu wody i lasu,
Może tu sarna nagle się zjawi, ptaki narobią śpiewem hałasu.
Przed nami góra, więc pójdźmy wyżej, może spotkamy dzika po drodze.
Chyba nie pójdę, bo za wysoko, zmęczę się szybko, zasapię srodze.
Hafciarska szkoła powstaje w mieście, dziewczyny hafty, koronki plotą,
szyją obrusy, pościel, makaty, to artystyczną zwie się robotą.
Chłopcy zaś meble uczą się robić w szkole stolarskiej, w środku Makowa,
być kolejarzem, pocztowcem, belfrem trzeba wyjechać aż do Krakowa.
Maków rozwijać mógłby się śmiało, gdyby nie wojna pierwsza i druga,
niewola niszczy ducha narodu, ten się powoli do życia dźwiga.
Czas mija, mija, miasto się zmienia, powstają nowe domy, ulice,
rynek kamienny, stadion sportowy, mecz grają chłopcy, krzyczą kibice.
Spacer po rynku w dwudziestym wieku relaksem nie jest i już nie będzie,
ludzie zmęczeni, pieniądz się liczy, moc samochodów i spraw w urzędzie.
I trosk przybyło, potrzeb jest więcej. Gdzie kupić dywan i telewizor?
To żadna sztuka bracie ci powiem, gdy dysponujesz obcą dewizą.
Sklepów przybywa jak grzybów w lesie, padła komuna i wszystko wolno, rolnicy pola swe opuszczają, trudno przejść przez nie ścieżyną polną.
Bieda zagląda do wielu domów, pracy tu nie ma, zakłady padły,
trzeba wyjechać, dzieci zostawić, inflacje w kraju pensje nam zjadły.
A do kościoła po nowych schodach w górę się wspinać jest tutaj miło,
wewnątrz obrazy, Matka w koronie, przed Jej obliczem serce zabiło.
Ogrojec zdobi schody i cegły, które nazwiska wyryte mają
tych, którzy schody te fundowali, dzwony na wieży na Mszę wzywają.
Makowska Pani w złotej koronie, Królową rodzin dla nas wspaniałą,
w ołtarzu głównym czuwa nad nami, naszą Patronkę w świecie też znają.
Maryję Papież w korony zdobił na Błoniach miasta Krakowa jego,
jako kardynał miasto pożegnał, stał się pasterzem świata całego.
Był tu w Makowie, modlił się, gościł, spotkałam się z nim, dłoń uściskałam
a gdy powracał do Polski z Rzymu, wraz z rodakami z wiarą witałam.
I Makowianie też go kochali, siał miłość wszędzie, przemawiał szczerze,
Ojczyźnie swojej służył uczciwie, z Panną Maryją zawarł przymierze.
Nie zdradził nigdy Polski- Ojczyzny, przepraszał za tych, którzy kłamali, przebaczył z wiarą swemu wrogowi i tym, co rany od kul zadali.
W kościele naszym modły zanosił, Makowska pani go wysłuchała, jako kardynał mógł wyjść na rynek z procesją świętą Bożego Ciała.
W Makowie moje mijają lata, komuna padła, Papieża sprawa,
wolność znów z trudem trzeba odzyskać, bo stan wojenny, to nie zabawa.
Wcześniej dwie wojny miasto zniszczyły: pierwsza i druga, historia sroga,
teraz o wolność tu przed Maryją prosimy mocno Matkę i Boga
A tym, co życie w ofierze dali, za ziemię naszą, Ojczyznę miłą,
wyprostuj ścieżki i weź do Siebie, serce ich polskie dla Ciebie biło.
Pomnik na rynku- dowód wdzięczności, rodacy wznieśli im ku pamięci, niechaj przemawia do mas szerokich, jak przemawiają do nas dziś święci.
Wam drodzy moi i sercu bliscy jestem też winna pamięć i troskę,
poezję z serca swojego wznoszę, za wolną wam dziś dziękując wioskę.