Domu nasz, domu – ty jesteś jak zdrowie...
I widzę nasz dom
Odgarniam warstwy czasu
I widzę:
Wśród cichych pól niezbyt daleko od miejsca , w którym –
Jak w przewodniku wspomina Orłowicz –
„walczyli sławni legioniści polscy i na dowód swej tu walki za niepodległość Ojczyzny Matki
zlegli w sławnych koszyszczańskich mogiłach”
Stoi nowy dom.
Duma rąk Ojca.
Radość Matki,
Rozliczne kryjówki dla dzieci.
Ileż to czułych dotknięć, krzątania się,
Ile snutych nadziei i planów
Na całą wieczność życia –
Dzieci i wnuków.
Ile sąsiedzkich pogwarek przy płocie.
Nawet sad stary odmłodniał
I wiosną rozrzutnie się pysznił
Bujnością zieleni i kwiatów.
Także w tym maju ostatnim...
W dymach pożogi
Unosiły się w niebo
Kadzidła maciejki, lilii i bzów.
A potem
Na mgłami zasnutych Żuławach,
Co parowały chłodem obcego życia,
Straszyły wierzby posiwiałe od grozy
I łopiany w obłędzie zdziczałej bujności.
Nocami wiatr w okiennice uderzał
Niczym w bębenki
I szyby jęczały tren szklany.
By nie porwały duchy tej obcej krainy,
Z okruszyn chleba, czasem ciasta,
Parzących palce ziemniaków z ogniska
Na serwetkach w ażurowe wzory,
Wytartych w liści podbiałowych puchu
Składały dzieci tej ziemi ofiarę.
Matka nieufność domu odczyniając,
Na wszystkie strony jak ziarno
Rozsypywała
Modlitwy różańca.
Spłoszone meble siostry oswajały,
Łagodnie ścierając z pyłu i lęku
Rozbitej epoki.
Przed kryształowym lustrem,
Co zielonkawym tunelem
Wciągało w przeszłość jak w topiel,
By z swojej głębi mar nie przywołało,
Trzeba było położyć znalezione zdjęcia.
Wtedy z swoimi dialog mogło dopowiedzieć
I nas przestało straszyć.
I jeszcze o „relacjach” z przedmiotami we własnym nawet skromnym domu. Odczuwam to najbardziej po powrocie z jakiegoś wyjazdu. Mam wrażenie, że nie tylko ja cieszę się z tego, ale i one – przedmioty, np. tytułowy kilim „dąsając się” za nieobecność, cieszą się, że już jestem z nimi. No i ten najlepszy sen we własnym domu. Na pewno zasługuje na „Dytyramb”.
Kilim
Jaskółki które przysiadły
Po obu stronach linii środka
Rozpryśniętej w słoneczne rozety
I na zawsze zostały
W cieniach indyjskiego różu
Brązów i spopielałej szarości
Naburmuszone patrzą że nie patrzą
No bo jak tak można!
Zostawić na miesiąc prawie
Bez ziaren codziennej radości
Rozsypywanej dotykiem
Trzepotania skrzydeł i lotu
W zmrużonych oczach
Oddechu ulgi
Że wszystko trwa
Na swoim miejscu.
Dytyramb
Wylegiwanie się
I jeszcze polegiwanie.
Koziołkowanie z boku na bok,
Z drzemki w drzemkę.
Przeciąganie się
Ziewanie w poduszkę
I w sufit.
Pomrukiwanie do oka lewego
I prawego
No przecież wreszcie
Trzeba się zbudzić.