Z pamiętnika dojrzałej kobiety
Pamięć – trwanie przeszłości
Dojrzała kobieta – kto to? Czy jedynym kryterium tej klasyfikacji jest wiek, znam wiele dwudziestoletnich kobiet, które swoim życiem pokazują wszechstronną dojrzałość i wiele pięćdziesięciolatek zachowujących się jak rozpieszczone dzieci. Jednak wszystkim najczęściej pojęcie dojrzała kobieta kojarzy się po prostu ze starszą panią, która swoje życie może już podsumowywać.
Opiszę jednak następującą historię, którą wspomina obecnie dojrzała kobieta;
Jest koniec lat pięćdziesiątych XX wieku, typowa rodzina dwa plus dwa, czyli małżeństwo z dwojgiem dzieci. Mąż-ojciec pracuje i działa społecznie, czyli nie ma go w domu cały czas, żona- matka pracuje też zawodowo, bo z jednej pensji nie da się wyżyć, ma więc na głowie pracę zawodową, cały dom i dzieci. Mieszkają w części domku jednorodzinnego (domek po rodzicach) na przedmieściach Krakowa, w drugiej części domu mieszka rodzina – siostra ojca z mężem i synem. Dojrzała obecnie kobieta ma wówczas 13 lat, ma młodszego o 3 lata brata i zaczęła naukę w 7-mej klasie szkoły podstawowej. Jest piękny wrzesień, pewnego dnia okazuje się, że źle czująca się od jakiegoś czasu Mama ma naciek na płucach czyli gruźlica i musi natychmiast się leczyć.
Zaczynają się długie pobyty w szpitalu gruźliczym usytuowanym w pięknej Willi Decjusza na Woli Justowskiej, żmudne połykanie „kilogramów pastylek”, których organizm nie toleruje, częste okresy złego samopoczucie, a przede wszystkim strach i obawa co z dziećmi. Kto się nimi zajmie, jak dadzą sobie radę, tym bardziej że mieszkająca w jednym domu rodzona siostra męża nie ma nawet zamiaru zainteresować się osamotnionymi dziećmi. Z konieczności więc ta 13-letnia dziewczynka przejmuje na siebie obowiązki jakie tylko zdoła unieść, chce aby było w domu tak jakby była Mama, aby ona się nie martwiła że nie dają sobie rady.
Na szczęście umie wiele; i w domu posprząta i wypierze w pralce Frani (niestety bez wyżymaczki), ale ciężko jej już wykręcić pranie, zapali w piecach, zrobi zakupy, gotować też potrafi – choć nie potrafi upiec drożdżowego ciasta, które Mama piekła na niedzielne śniadanie. Ale musi też chodzić do szkoły, uczyć się i zajmować się bratem. Mieszkająca za ścianą ciotka nie pracuje, ale dzieci brata nic ją nie obchodzą, wręcz przeciwnie krzyczy na nie cały czas o wszystko, o to że buty nie wytarte, że głośno rozmawiają, że trzaskają drzwiami, często skarży ojcu dzieci że są niemożliwe, a on się denerwuje bo sam też nie wie jak poradzić sobie z tą trudną sytuacją - pracować musi.
Mieszkają na małej uliczce (10 budynków – mieszka w nich oprócz dorosłych, ponad 30 dzieci w różnym wieku), sąsiedzi wszyscy się znają i problemy rodziny zaraz widzą, widzą jak tej dziewczynie jest ciężko pogodzić wszystkie obowiązki. Pierwsza z bezinteresowną pomocą przychodzi Pani Bronia, kobieta-kaleka, na skutek krzywicy z mocno wykrzywionymi nogami i problemem z chodzeniem (często pogardliwie przez „ulicznych dowcipnisiów” nazywana pokraką), ale życzliwa i mimo szorstkości w sposobie bycia dobra, wyrozumiała i czuła na ludzkie problemy. Sama przynosi upieczoną pieczeń na obiad i deklaruje że będzie przygotowywać dzieciom obiady, następnie pomoc przychodzi od Pani Mieci (mamy najbliższej koleżanki - Jadzi) i od tej pory te dwie Kobiety (piszę dużą literą o nich, bo wiele zrobiły dla dwójki dzieciaków) piorą duże prania (pościel), przygotowują obiady i mają oko na tą opuszczoną trzódkę.
Trzynastolatka chodzi do szkoły, codziennie za rękę rano prowadzi brata (zawsze ma czysty chałacik i biały kołnierzyk) do przyszkolnej świetlicy, gdzie spędza on czas do rozpoczęcia lekcji, a po lekcjach znów razem wracają do domu. Droga między domem a szkołą to ok. 2 kilometry na szczęście spokojną uliczką. Po drodze trzeba zrobić zakupy, potem odrabiać lekcje swoje i z bratem, przygotować kolację, wyprasować ubranie na następny dzień i tak dzień po dniu, od poniedziałku do soboty (soboty nie były wówczas dniami wolnymi od pracy). Mimo tylu obowiązków zawsze znajduje czas choć na chwilę zabawy czy rozmowy z koleżankami (one też jej pomagają jak potrafią) z ulicy – bo ta ulica, a właściwie uliczka to całe piękne dzieciństwo; to wspólne dzieci, ale i ich rodziców gry i zabawy, zawody sportowe, wieczorne śpiewy i granie na akordeonie, to miejsce gdzie czułeś się dobrze i u siebie. Oczywiście nie obyło się bez wścibstwa i interesowania się życiem sąsiadów (wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi), ale nikt tego nie robił złośliwie, raczej był to objaw takiej ludzkiej normalnej ciekawości.
Niedziela jest najważniejszym dniem, bo w niedzielę odwiedza się Mamę w szpitalu w Willi Decjusza, niesie się trochę domowego jedzenia, oraz ogromną porcję tęsknoty za normalnym domem, za kochaną jedyną Mamą. Jednak nie można martwić Mamy, nie można jej powiedzieć, że jest ciężko, pożalić się że się nie zawsze ze wszystkim daje radę, że coś nie wychodzi tak jak trzeba, że są kłopoty, lub coś boli, więc nie mówi się o tym już nikomu, trzeba dawać sobie radę samemu.
Na szczęście choć pomału, choroba ustępuje, ale dalsze leczenie musi odbyć się w sanatorium i Mama wyjeżdża do sanatorium przeciwgruźliczego do Makowa Podhalańskiego. Dalej trzeba być dorosłą, odpowiadać nie tylko za siebie, brata, ale i za całe codzienne funkcjonowanie domu i niestety rzadziej odwiedzać Mamę, bo to już daleko i znacznie droższy wyjazd. Po około 10 miesiącach wreszcie Mama wraca do domu i choć blada, chuda, ale jest wyleczona, niestety musi pójść do pracy, bo mąż nie jest w stanie utrzymać rodziny. Wraca do pracy, ale w domu jest już ktoś, właśnie ta przedwcześnie dojrzała już czternastolatka, ktoś kto nauczył się przez te miesiące odpowiedzialności i poczucia obowiązku, więc może będzie łatwej i jest łatwiej.
Mijają lata, ta dziewczynka dorasta, kończy studia, zaczyna pracować, zakłada rodzinę. Wydaje się, że zdobyte życiowe doświadczenie może tylko ułatwiać jej życie i tak też niewątpliwie jest, ale to nie jest cała prawda. Prawda stopniowo daje o sobie znać właściwie we wszystkich dziedzinach życia, a jest nią branie na siebie obowiązków i odpowiedzialności za „wszystko i wszystkich”. Matkuje bratu, choć też jest już dorosły i ma własną rodzinę, jest „nadopiekuńcza” do rodziców, choć nie zawsze potrzebują tej kurateli, czuwa nad swoją własną rodziną, choć nie jest to stale potrzebne, jest też cenionym, ale według opinii wielu zbyt sumiennym i zbyt odpowiedzialnym pracownikiem. Na każde skinienie stara się być pomocna znajomym i przyjaciołom, choć nie zawsze jest to konieczne. Wydaje jej się samej że tak powinien zachowywać się i postępować każdy człowiek, mimo że nie jeden raz czuje się tym zmęczona, że nie udźwignie wszystkiego, że kogoś zawiedzie lub nie sprosta wymaganiom. Traktuje w życiu wszelkie obowiązki i zobowiązania poważnie, chce je wypełniać zawsze odpowiedzialnie i dobrze. Tak po prostu ma być. Wymaga od siebie wiele, ale chciałaby aby inni też byli odpowiedzialni (więc gdy coś „zawalą” siedzi nawet po nocach i to poprawia), co nie zawsze przysparza jej przyjaciół, a wiele osób postronnych nie znających jej bliżej uważa, że zawsze chce być perfekcjonistką, że jest tzw. silną kobietą, że brak jej lekkości i dystansu, że za bardzo się stara - czyli że jest taka jak określają to wspaniale Rosjanie - „sieriożna”. Jak ma prawdziwe kłopoty i problemy to nie umie o nich mówić innym, nie potrafi otworzyć się nawet przed najbliższymi, po prostu tężeje i daje sobie radę sama.
Dorastający syn wreszcie jej mówi; mamo nie bierz na siebie odpowiedzialności za cały świat. To uświadamia jej jak duży wpływ na całe jej życie miała ta wymuszona dorosłość i dojrzałość w okresie dzieciństwa. Zaczyna pracować nad sobą, próbuje zrzucić nadmierny bagaż z własnych barków, bo przecież inni jakoś sobie dają radę bez niej, więc zaczyna mówić czasami piękne słowo nie; nie mogę, nie chcę, nie dam rady, nie potrafię, nie dzisiaj... Cóż się wówczas okazuje, że otoczenie te zmiany przyjmuje ze zdziwieniem, często z dezaprobatą, mówią - chyba jej coś odbiło, to na starość się tak zmienia. Wszystko byłoby dobrze gdyby ona sama dobrze się czuła w tej nowej skórze ale ona czuje się obco i nie umie siebie zaakceptować, więc powoli staje się znów sobą i sama z siebie często żartuje gdzie ta „silna konsekwentna kobieta”?
Patrząc wstecz, nie żałuje jednak tej swojej wiecznej odpowiedzialności i obowiązkowości, nie żałuje że miała może trudną młodość, która ją ukształtowała, wie że życie choć nie usłane różami przeżywa godnie, ciekawie i wcale nie „smutno”. Była w wielu interesujących i pięknych miejscach, widziała różne „cuda świata”, spotykała się z wieloma osobami, realizowała swoje zainteresowania i pasje, ale pamięta zawsze tą uliczkę i tych mieszkańców wśród których się wychowywała i którzy niewątpliwie mieli wpływ na kształtowanie się jej stosunku do ludzi i życia, a najważniejsze że właśnie z tego okresu przetrwały jej prawdziwe przyjaźnie niezbyt liczne ale jakże cenne.
Trzeba koniecznie pamiętać, skąd się wyszło! (Cyprian, Kamil Norwid)