Pokój
I
Pokój – sala operacyjna
błękitno-szmaragdowa, ludzie w maskach
stół, chyba operacyjny, leżę na nim, CISZA
głęboka błoga CISZA
Jestem już poza błękitnym szmaragdowym pokojem
II
Moja sala – być może nie pachnie pięknie, jest na pewno sterylna, przygotowana na przyjęcie TYCH, którzy jej potrzebują. Ludzie też są sterylni w zielonych ubrankach, zamaskowani, by oddechem nie zarażać.
Stoliki pełne dziwnych narzędzi do zabiegu, lśnią chłodną stalą, ale już za chwilę będą pracować i błyszczeć czerwienią krwi, gorąco, biała posadzka z kroplami czerwieni, coraz więcej krwi. Na białych chustach chirurgicznych też krew, ludzie się trudzą, by uratować moje chore serce.
III
Sala, moja sala, z której odeszłam błękitno-szmaragdowa, znów ją widzę, PROFESOR, który „szalał” sprawił, że wróciłam, zmęczenie, obojętność. Radosny jest PROFESOR, ekipa lekarzy i pielęgniarki, że udało się raz jeszcze powalczyć i zwyciężyć!
Bóg jest łaskaw, ŻYJĘ.
Nieduży pokój z konieczności zagracony. Spełnia wiele funkcji w małym mieszkaniu. Przestrzeń podzielona na sypialną, stołową, biblioteczną, komputerową, telewizyjną z dodatkowym miejscem do spania dla gościa, w postaci rozkładanego fotela. Jest też mini ogród na parapecie – parę doniczek z roślinami kwitnącymi okresowo. Przepełniona szafa na książki z półkami za szkłem, obstawiona na górze tomami encyklopedii i słowników.
Za oknem rozległy widok na pobliskie drzewa i dalej na Las Wolski z górującym Kopcem Piłsudskiego. Ten, widoczny jest lepiej zimą, kiedy opadną liście. W słoneczne dnie promienie opierają się na grzbietach książek i przeciwległej ścianie pokoju.
II
Na prawo od drzwi nie zaścielone łóżko z rozrzuconą kołdrą. Centralne miejsce pokoju zajmuje stół przykryty haftowaną serwetą. Widać na niej kilka plam po herbacie i owocach. Przez oparcie krzesła przerzucona spódnica i bluzka. Biurko z komputerem i widoczną stroną poczty elektronicznej. Obok niego leżą papiery ważne i nieważne. Po lewej, na komodzie, stoi telewizor. Pod oknem stos nut, dla których nie ma lepszego miejsca. Na stole, bliżej okna i rozkładanego fotela, leżą czasopisma i duży zeszyt na zapiski – mój dziennik pokładowy. Drzwi balkonowe otwarte aby wpuścić świeże powietrze. Z nim wchodzi jesienny chłód. Na szafie, stojącej między tapczanem a biurkiem z komputerem, akwarela oparta o kosz wietnamski a obok niej leżąca ryza papieru.
III
Patrzę na łóżko z wietrzącą się pościelą. Od dzieciństwa zachwycała mnie umiejętność przeniesienia na płótno fałd szat i tkanin ale nigdy nie porwałam się, żeby spróbować naśladować to, jako zbyt trudne. Podlewam rośliny. Czynność wymagająca umiaru i wyczucia, jako że nie są roślinami błotnymi. Sprawdzam stos czasopism na stole czy nie zawieruszyły się między nimi informacje kulturalne do wysłania koleżankom. Zbieram naczynia z wczorajszej kolacji i wynoszę je do kuchni.
W otwartym oknie tańczyła na wietrze firanka. Biała futryna ograniczała taflę szyby odbijającą promienie słońca, które z ciekawością zaglądały do niewielkiego wnętrza. Mały, okrągły stolik przykryty koronkowym obrusem zajmował centralne miejsce pomieszczenia o jasnych ścianach. Przytulone do siebie stały przy nim dwa drewniane krzesełka. Na ścianie po drugiej stronie okna stary zegar odliczał czas. Stojąca pod nim komoda była z ciemnego drzewa dlatego też serwetki tkane rękoma staruszki, odbijały się wyraźnie na jej powierzchni. Obraz całości dopełniał dywanik umieszczony pod nogami stolika. Trudno jednak dostrzec było szczegóły ale całość sprawiała wrażenie ciepła, pomimo surowości pustych ścian.
Firanka wzniosła sie lekko i zwiewnie, powiało zapachem lawendy. Szydełkowe wzory koronek leżących na stole w blasku słonecznych promieni przybrały barwę ecru odsłaniając tajemnice minionego czasu, dotyku kobiecych dłoni misternie tkających ich kształt. Zegar ukryty w czarnej obudowie jasną tarczą odliczał sekundy... minuty... godziny... dni minione od czasu powstania koronek. I tylko zapach lawendy pozostał w zimnym kolorze ścian. Jej chłód ocieplały niewielkie złocenia i ściana pełna nieskończonej ilości aniołków. Ta ściana ukryta była z boku za misternie udrapowaną kotarą.
Spoglądało z niej nieskończenie dużo anielskich oczu z ogromną ciekawością szukając w migoczącym świetle promieni słonecznych właściciela wnętrza. Był nim dystyngowany, starszy pan o smukłej, młodzieńczej sylwetce. Jego nieskazitelny ubiór współgrał z całością wnętrza. Z pedantyczną starannością układał na stoliku talerzyki i sztućce. Właśnie oczekiwał gościa.