Dom
Nigdy nie kojarzył mi się z budynkiem. Dla mnie ma jedno znaczenie dom=rodzina. Pierwszy dom, to dom rodzinny – Mama, Tata, brat i ja, niestety tylko tyle, bo dziadkowie wcześnie zmarli i w pamięci pozostała tylko pozwalająca mi na wszelkie dziecinne brewerie moja babcia (matka mojego taty, która zmarła jak miałam 5 lat). Ten mój dom rodzinny był biedny, ale był mój, tutaj miałam swój kąt, tutaj zawsze było z kim się bawić i porozmawiać, tutaj była Mama – zawsze gotowa nieść pomoc, przytulić, a i czasem zbesztać. Tata pracował, utrzymywał ten dom i jak wracał po pracy, to wiedzieliśmy że trzeba być cicho bo Tata odpoczywa. Tam dorastałam, uczyłam się, obchodziłam swoje 18-te urodziny już jako studentka. Stamtąd wyszłam ukształtowana jako człowiek, mająca określone zasady i normy postępowania. Właśnie tam nauczono mnie, że człowiek musi być odpowiedzialny nie tylko za siebie i swoje czyny, ale często i za innych. Nieraz później żałowałam, że wpojono mi takie zasady, bo brałam na siebie zbyt dużo tej odpowiedzialności, co często utrudniało życie i jak później powiedział mi mój dorastający syn; „mamo, daj sobie luz, bo nie zbawisz całego świata”. Potem tworzyliśmy z mężem mozolnie nowy dom - dom naszej młodej rodziny. Początkowo był to dom prozy życia, mozolnego zabezpieczania materialnego i budowy podstaw wspólnego bytu, budowaliśmy powoli relacje, które tworzą rodzinę i tworzą dom. Wychowując syna przekazywaliśmy mu te wartości, które sami otrzymaliśmy w dzieciństwie i co się okazało, że nasz syn gdy rozpoczął dorosłe życie i zaczął pracować powiedział: „źle mnie wychowaliście na dzisiejsze czasy, ja umiem być tylko pracowity, uczciwy i odpowiedzialny, ale nie umiem iść do celu po trupach, rozpychać się łokciami więc po co mi takie zasady”. W duchu mam nadzieję, że te zasady pozwolą mu przez całe życie patrzeć na siebie i swoje życie bez obrzydzenia i wyrzutów sumienia… a może jednak nie?