Piękno
Kiedy rodzi się nowy, malutki, zdrowy człowiek wszyscy się bardzo cieszą, bo to jest naprawdę piękne. Piękny jest akt powołania nowego życia i piękny jest fakt narodzin.
Ale ta historia zaczyna się w innym momencie i dotyczy jakby powtórnych narodzin dorosłego człowieka.
Przyszłam do szpitala na Kopernika w nadziei, że mnie do niej dopuszczą i ją zobaczę, mimo że jest nieprzytomna i leży na tzw. OIOMie. Wpuścili. Patrzyłam przez kilka minut na zmienioną, nieruchomą twarz i wychudłe ręce na kołdrze. Była przypięta do życia kilkoma rurkami i drucikami. Wielotygodniowa śpiączka farmakologiczna. Oddychała, ale ja nie byłam pewna, czy ona jest, czy już jej nie ma. Być może widzę ją ostatni raz...
Jednak przetrwała, ma silny organizm. Lekarze zrobili, co mogli. Następne spotkanie - już
w tak zwanym „kontakcie” - w ośrodku rehabilitacyjnym. Uśmiecha się blado; chwieje przy każdym mocniejszym ruchu. Spacerek na tarasie przy pomocy balkonika. Pierwsze drobne próby okazania dawnego, specyficznego dla niej poczucia humoru, ale... zaraz szybki powrót na salę, do łóżka.
Rekonwalescencja będzie długa i skomplikowana, bo konieczna jest jeszcze dodatkowa kuracja.
Po kilku tygodniach odwiedzam ją w domu, nadal jest bardzo wychudzona, a dodatkowa kuracja pozbawiła ją na pewien czas włosów. Ręce drżą przy otwieraniu pudełek z lekarstwami, a długopis i komputerowy touch pad nie bardzo chcą słuchać poleceń mózgu.
Kolejne spotkanie, połączone ze spacerem po osiedlu. Laska w ręce daje pewną podporę, ale wolę jednak podeprzeć ją mocno z drugiej strony, bo kroki stawia niepewne.
W jakiś czas potem jedziemy autem na wycieczkę za Kraków, jest coraz lepiej. Jednak jeszcze patrzę na nią z niepokojem. Na spotkanie świąteczne naszej grupy w grudniu nie ma siły przybyć
– dzwoni z życzeniami dla wszystkich.
I w końcu przychodzi; dopiero w maju. Cieszymy się bardzo, ona też. Już w pełni wraca jej dawne poczucie humoru i dawna swada. Co miesiąc zauważamy zmiany na lepsze.
Niezwykle żywotny organizm i wola życia zwyciężają.
W lipcu na scenie Teatru Ludowego opowiada publicznie o swoim balansowaniu na granicy życia
i śmierci, nazywając to lekko „dolegliwością”. Kończy wystąpienie mówiąc, że z byle powodu nie warto umierać!
A kilka dni temu zadziwiła mnie absolutnie. Oniemiałam. Wracałyśmy późno wieczorem z kawiarni. Szłyśmy w kierunku dużego skrzyżowania i nagle ona zauważyła, że na przystanek wjeżdża jej ostatni dzienny tramwaj. Rzuciła się biegiem przez sam środek skrzyżowania. Pędziła z szybkością dwudziestolatki i jeszcze w porę dopadła drzwi tramwaju.
Ja biegłam naokoło, po pasach, obserwując z przerażeniem jej szalony bieg na skróty, bałam się,
że upadnie. Ale ona wykonała ten sprint ze sprawnością i szybkością Ireny Szewińskiej. Pomachała mi jeszcze wesoło przez okno tramwaju. Stałam długą chwilę na przystanku
i śmiałam się prawie na głos.
Napisałam ten tekst w kilka dni po sportowym wyczynie mojej bohaterki będąc ciągle pod jego wrażeniem. Był to niebezpieczny, ale dla mnie bardzo piękny dowód na jej pełny powrót do zdrowia, a zarazem jakby nowe narodziny. Wszelkie podobieństwa do żyjącej i znanej realnej postaci są w pełni uprawnione.