Koncert
Mała, duszna salka w podrzędnym domu kultury. Raptem dwadzieścia rzędów starych, trzeszczących foteli. Kiedyś odbywały się tu kameralne spotkania z najwybitniejszymi muzykami. Dziś wybudowano ogromne sale koncertowe i salka podupadła. Czemu jej koncert zorganizowano właśnie tutaj? Sentyment? Wspomnienia? Nie wiem. I oto siedzi garstka szczęśliwców, którym udało się kupić bilety. Siedzą wpatrzeni w ciemną scenę. Siedzą bez ruchu, prawie bez oddechu. Słyszą drobne kroczki i szelest otwieranych nut. Jasny promień reflektora pada na wzniesione w górę dłonie. Dłonie piękne, szczupłe, o długich, zgrabnych palcach. Wzrok wszystkich skupia się na Lśniących, pomalowanych na czerwono paznokciach. Nagle dłonie zatrzepotały niczym spłoszony motyl, po czym sfrunęły na biało czarne klawisze, pomknęły po nich zwinnie i szybko, budząc do życia muzykę. Promień światła mknął za nimi, pokazując całą wirtuozję, całe piękno tego spektaklu. Powoli światło rozjaśniło scenę, ale zahipnotyzowana publiczność nie odrywała wzroku od tych niesamowitych dłoni, które w małej dusznej salce podrzędnego domu kultury fruwały po klawiszach fortepianu.