Moje warsztaty Saga
Przed warsztatami w willi Decjusza Saga kojarzyła mi się jedynie ze wzruszeniem sklepikarza, który tak gorliwie zachwalał moc jednej torebki herbaty saga, że łamał mu się głos i wilgotniały jego oczy. Saga to także nazwa warsztatów twórczych. Moje pierwsze wrażenie było takie, że pomyłkowo trafiłem na kongres kobiet, a że do wszystkiego się można przyzwyczaić, nie było mi źle samemu w gronie pań , które oderwane na chwilę od prozy życia codziennego zmagały się z prozą literacką. Na spotkaniu z Magdą Dygat przekonałem się, jak płeć mnie ogranicza, jak brak mi predyspozycji do zrozumienia siły macierzyńskiego uczucia, a troska niektórych pań o macierzyństwo pisarki, a raczej jego brak, wstrząsnęła mną do głębi.
Organizatorzy Sagi udowodnili, że zwyczaj, że starsze pokolenie uczy młodsze nie musi wcale być zasadą pedagogiki. Najmłodszy nauczyciel z pokolenia mojego ojca musiałby mieć około dziewięćdziesiątki. A w tej grupie wiekowej wskaźnik bezrobocia jest, można powiedzieć, ujemny. W tajniki pisania wprowadzała nas pani Joanna Pawluśkiewicz. Mimo młodego wieku, doświadczyła w USA sztuki pisania na kursach creative writting, jest autorką książek i scenariuszy. Ciepła i sympatyczna nauczycielka pozwoliła mi uwierzyć, że moja wyobraźnia jeszcze pracuje, że pole fantazji obejmuje nawet związek hycla z łóżkiem i przędzeniem i że gdybym się przyłożył, zdążyłbym jeszcze napisać ileś tam rozdziałów.