Ratunku!
Przez prawe oko, ostry, rozżarzony do białości sztylet, świdrującym bólem wwierca mi się do mózgu.
Nie mogę ruszyć głową. Nie mogę oddychać. Nie mogę żyć. To już koniec. Przez maleńką szparkę w lewym oku, poprzez posklejane rzęsy, spoglądam w stronę oprawcy - kurczę, znowu niedokładnie zaciągnęłam zasłony i teraz zabija mnie ten upiorny promień słońca. Powoli, bardzo powoli wyciągam prawą rękę - żeby tylko się nie poruszyć – i sięgam po garść tabletek przeciwbólowych.
Wiem co do milimetra gdzie leżą. Połykam wszystkie bez popijania. Czekając aż zaczną działać, lewą ręką macam ukośnie w dół – trafiam bezbłędnie. Moje ulubione extra mocne. Nie otwierając oczy zapalam i zaciągam się ożywczym dymem. Płuca zaczynają pracować. Bosko!
Powtórnie, nie poruszając głową, sięgam w prawo i wyćwiczonym przez lata ruchem, odpalam komputer. Muszę przecież sprawdzić, co z wczorajszej nocy wrzuciłam na „fejsa”.
Matko ty moja, jak potwornie boli mnie ten łeb. Co ja do diabła piłam, a może czegoś się nawdychałam? Skleroza. Nie pamiętam. Kiedy, do licha, zaczną działać te prochy?
Nie mam czasu czekać. Pal licho, parę tabletek w tą, parę w tamtą - wezmą jeszcze kilka. Będzie dobrze, jeszcze chwilka i będzie dobrze.
Poprzez szparki w zapuchniętych oczach spoglądam na ekran, bo przecież jak najszybciej muszę sprawdzić, co też ja tym razem nawywijałam. Dobrze, że na bieżąco strzelam fotki i automatycznie wklejam na profil, to rano wiem gdzie, z kim i jak balowałam.
Powoli czuję, jak mój mózg zaczyna pływać, odpływać, kołysać, zapadać w nicość – zaczarowana chemia działa. Udaje mi się wstać.
Z laptopem w ręce, zapalam następnego papierosa i omijając jakieś pakunki leżące na podłodze, docieram do kuchni. Zanim zagotuje się woda, zdążę jeszcze sprawdzić wiadomości na fejsie i zalajkować przyjaciół.
Wylewam z filiżanki wczorajsze fusy – fuj, ohyda, a niech tam, szkoda czasu na mycie - i wsypuję cztery, czubate łyżeczki kawy. Zalewam wrzątkiem.
Przyglądam się paczkom na podłodze. Co to do cholery może być? Moje? Cudze? Sprawdzić czy wywalić bez zaglądania? No przecież!
Wczoraj był pierwszy dzień sprzedaży nowej, wiosennej kolekcji w Kolorach Lata. Jak mogłam zapomnieć! Gdzie mój aparat? Jeszcze tego nie pokazałam.
Kurcze, to jednak udało mi się wywalczyć te różowe, boskie buty w kwiatki. I ta zielona podeszwą! A dla tej małpy z naprzeciwka zabrakło. No, cudne są. Który to numer? 36? Szkoda, że nie mój 39. Do diabła z numerem! Jak zamieszczę fotkę, to małpa zzielenieje z zazdrości.
A to? Pomarańczowa sukienka? Ja to kupiłam? 682 złote?! Przecież nie znoszę pomarańczowego. I ta cena! Chyba mnie pogięło. (Gdzie moje fajki?) Chociaż... chyba coś tam pamiętam. No tak, chciałam przymierzyć takie czarne cudo z kryształkami...eee, tylko dlaczego kupiłam to pomarańczowe?
A nieważne, dam czarno-białą fotkę i będzie ok. Gdzie ja to wszystko teraz schowam? Szafy z rana nigdy nie otwieram. Nie mogę przecież zaczynać dnia od stresu. Spróbuję pod łóżkiem. Ciężko. Nie ma mowy, nie wejdzie. Jak upchnę nogą z tej strony to wystaje z tamtej. Ostatnio podkładałam książki pod nogi łóżka i zimowa przecena wlazła, ale wyżej już nie mogę, bo wszystko się zawali.
A co tam, wystaje to wystaje. Już wiem, dokupię dłuższą narzutę i jakoś to zasłonię. Przecież dziś przywożą nową kolekcję do „Przytulnego Domu”.
Wiedziałam, że rozwiązanie jest proste. Jestem genialna! Genialna przez duże G! Jeszcze tylko papieros, następna kawusia i telefon do Zojki.
Halo kochana! Jak dzień? Jak noc? Nie pamiętasz? Widziałam na fejsie, że byłaś w Mariocie. A, nie możesz się ruszyć i jeszcze nie sprawdziłaś? Kochana! Ja ci to mówię! Bawiłaś się świetnie. Super fotki, już cię zalajkowałam. Tylko pamiętaj, jak odpalisz kompa to też mnie zalajkuj. Jak to co robimy wieczorem? To co zawsze. Czego ty się w nocy nawąchałaś? Idziemy do kasyna. Oj, ty głupia! Nie, nie mam forsy. Wyrwiemy kogoś nadzianego. Byle była zabawa. Co? Jak to mam przyjść wcześniej? Nie, nie mogę wcześniej. Dlaczego, dlaczego. Co tak głupio pytasz. Przecież ja pracuję! Rozumiesz, ja pracuję! Jak to gdzie? Ty się w końcu obudź, już południe! No wreszcie. Tak, pracuję w klinice uzależnień. Mam dzisiaj dyżur do wieczora. Kilku pacjentów z uzależnieniami. Same ciężkie przypadki. Strasznie się z nimi męczę. Oj biedni oni, biedni. Jak to dobrze, że ja nie jestem podatna na uzależnienia i żyję przykładnie bez żadnych nałogów. Pa kochana, pa! Muszę kończyć, umówiona jestem z tą małpą na kawę. Zamówię sobie serniczek. Też pytanie. Pewnie, że wstawię. Pa! No to lecę. Zajrzyj potem na fejsa to zobaczysz i serniczek i to co kupiłam. I małpę, ale tylko jak źle wyjdzie, też dorzucę. Nie zapomnij zalajkować! Pa!
Klub Sagi – spotkanie 10 luty 2015