MOJA /1- sza nie tylko/ PRACA
W życiu prawie każdego człowieka dużą rolę oprócz szczęścia odgrywają przypadki albo, jak kto woli, wykorzystywanie okazji. Taką okazją dla mnie było przejście znajomej korektorki /też polonistki/ z pracy w Drukarni Narodowej do pracy redakcyjnej w Ossolineum. Warunkiem jej odejścia było poszukanie zastępstwa. Ja, wówczas w końcówce studiów /V rok fil. pol. na U. J./ zdecydowałam się podjąć to zajęcie, gdyż nie było zbyt absorbujące i mogłam równocześnie pisać pracę magisterską. Oczywiście planowałam również, po krótkim czasie, zamienić drukarnię na wydawnictwo. Życie jednak jak zwykle pisze swój scenariusz i z zamierzonych dwóch lat zrobiło się kilkanaście, bo małżeństwo, jedno dziecko, potem drugie, potem 3-letni urlop macierzyński, a po nim znów drukarnia, tym razem na skrócony etat.
Zawodowo nie był to dla mnie ciekawy etap w życiu, więc bardziej utkwiła mi w pamięci moja druga praca. Gdy dzieci znalazły się w szkole, nadarzyła się następna okazja do zmiany na zajęcie bardziej interesujące i satysfakcjonujące. I tak pewnego dnia „wylądowałam” na ul. Sławkowskiej w prestiżowym na owe czasy wydawnictwie - krakowskim oddziale warszawskiej centrali Krajowej Agencji Wydawniczej. Lata spędzone w drukarni zadecydowały o tym, że trafiłam do redakcji technicznej. Po czasie monotonnej korekty, ta praca była sporym wyzwaniem, ale najbardziej cenną była dla mnie zmiana środowiska i atmosfera współpracy wszystkich działów redakcyjnych. KAW należał do potężnego w owym czasie koncernu wydawniczego: RSW-Prasa-Książka-Ruch. Wydawaliśmy piękne albumy z dziejów malarstwa polskiego m.in. „Panoramę Racławicką”. „Ołtarz Wita Stwosza”, unikalne reprinty drukowane często nawet w Jugosławii. Nasz krakowski oddział zajmował w skali całego kraju pierwsze miejsce pod względem poziomu wydawnictw, wielkości produkcji i sprzedaży. W nowym zrewaloryzowanym budynku na ul. Floriańskiej powstała największa wtedy księgarnia – Salon KAW. Książki W. Łysiaka i „Zesz. Historyczne” wydawaliśmy w niewyobrażalnym dzisiaj nakładzie 100 – 180 tys. egzemplarzy. Za tym wszystkim szła satysfakcja z pracy, wyśmienita atmosfera i niezłe zarobki. Z łezką w oku wspominam prawie codzienne rozpoczynanie dnia od kawy w pobliskiej „Warszawiance” a potem we „Floriance” i obiady w klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką”. Nie zwalniało nas to jednak od naprawdę wytężonej i odpowiedzialnej pracy redakcyjnej i troski o sukces. Dużą w tym rolę odegrał pierwszy Redaktor Naczelny – postać wręcz charyzmatyczna. Wspaniale zachował się w czasie weryfikacji redaktorów w stanie wojennym w 1982 roku; wszystkich bronił przed panami z K.C. Mimo, że odszedł od nas do „Gazety Krakowskiej” do dziś cieszy się naszym uznaniem.
Ponad miesiąc temu /20 maja b.r./ po pogrzebie jednego z red. fotografików zaprosił wszystkich chętnych byłych współpracowników na spotkanie w swoim mieszkaniu. Wszyscy, którzy tylko mogli przyszli, bo okazało się, że łączy nas coś więcej niż tylko wspomnienia, to była prawdziwie rodzinna atmosfera. A warto przypomnieć, że owe wspomnienia dotyczyły przecież innej rzeczywistości politycznej – pod protektoratem KCPZPR. I jak to się w życiu zdarza, po ostatnim spotkaniu stwierdziliśmy, że wtedy też trafiali się przyzwoici ludzie.
Klub SAGI – spotkanie 14 lipca 2015