Jak to u krawcowej bywa…

Żeliwne nogi maszyny do szycia są podrapane, sfatygowany rzemień z trudem uruchamia ciężki pedał, na wyświeconym drewnianym blacie miejscami oddziela się warstwa licowa, szuflada ledwie się trzyma w wypracowanych prowadnicach.  W poprzeczkę łączącą nogi maszyny wkomponowano jej markę: DIABOLO. Pomalowana resztką niebieskiej farby pozostałej po ostatnim malowaniu bije świeżością i zda się zaprzeczać wiekowi maszyny.

Ramę lustra oraz drzwiczki i szuflady toaletki pokrywa czeczotka. Lustro jest duże,  mieści się w nim odbicie całej postaci. We wnęce pod lustrem stare numery „Świata Mody”, a nawet i „Burdy”.  I sterta papierów – wbrew pozorom to nie makulatura ale wykroje krawieckie. Z szuflad wyglądają kawałki materiałów – resztki tkanin pozostałe po uszyciu kolejnych ubiorów. Resztki materiałów są ważne. Resztki materiałów, lub całe, jeszcze nie tknięte nożycami kupony, są wszędzie. Zawsze przecież  „mogą się przydać”. Gdy trzeba będzie coś naprawić, gdy trzeba będzie coś przerobić na młodszego członka rodziny, gdy nagle potrzebna będzie nowa kreacja na nieprzewidzianą wcześniej okazję.

Stół to zwykły, kuchenny. Z surowego drewna pokrytego kremowym lakierem. Ciężki. Duży. Przykryty przywiezioną z NRD ceratą w beżowo-brązową kratkę. Wielofunkcyjny.

Służy mamie do szycia, mnie i siostrze do odrabiania lekcji, nam wszystkim do wspólnych posiłków…  Mnie służy też do słuchania rozmów mamy z klientkami, gdy siedząc nad książkami udaję, że interesuje mnie jedynie budowa i rozmnażanie się pantofelka. 

Mówią głównie klientki, nie zawsze zresztą zgodnie z meritum. Mama w tym czasie robi swoje, czasem kurtuazyjnie odpowiadając cokolwiek, gdy jedna czy druga pani zawiesi na dłużej głos. Są też oczywiście i rozmowy ściśle fachowe.

– No, proszę powiedzieć jak się pani podobają. Tę wełenkę i tę żorżetę to miałam już dawno kupioną, a tę koronkę to… Nowakowa mi spod lady wyciągnęła. Tylko błagam, musi mnie pani gdzieś wcisnąć, bo nie mamy już czasu.

– Ależ pani Broniu, wszystkie trzy naraz pani chce? Nie wcześniej niż pod koniec przyszłego miesiąca mogę zacząć! Przecież na wiosnę uszyłam pani dwie sukienki i garsonkę… Ta koronka jest piękna… i żorżeta też… jaki niespotykany szmaragdowy kolor. Ale to raczej na takie wizytowe, wieczorowe suknie… a do karnawału jeszcze daleko.

– No to już pani powiem, pani Anielu. Do Ameryki jadę. Za trzy tygodnie. Już mam bilet na Batorego.

– ???

Jestem już na tyle duża i na tyle obeznana w sprawach krawiecko-modowych, że rozumiem zdziwienie mamy. Pani Bronia jedzie do Stanów aby sobie dorobić. Czy w koronkowej sukni będzie dobrze się czuła opiekując się dziećmi albo pomagając w kuchni?

– No wie pani, ja przecież wiem, że tam to ja fartuch z dederonu będę nosiła. Ale ja muszę mieć coś na podróż. Bo na statku to codziennie są kolacje, dancingi... A rejs trwa prawie dwa tygodnie, muszę jakoś wyglądać.

I tak moja wiedza o świecie – nie tylko tym szwalniczo-tekstylnym – ciągle się pogłębia…