Mała Ojczyzna

Mała Ojczyzna

Była  mała jak ona wtedy kilkuletnia, ale była całym światem. Od kiedy sięgała pamięcią to zawsze miała świadomość przynależności do świata dziadków.  Najwcześniejsze wspomnienia wiązały  się   z  siedliskiem i wsią, do której rzucił ich los po drugiej wojnie.  Stary dom z bali modrzewiowych zbudowany przez praprapradziadka  był centrum jej świata. Zabudowania kryte strzechą na spadzistych dachach, wyposażenie, układ okien i ścian, sylwetki mieszkańców, zwroty, sposób komunikowania się, zapach pieczonego chleba, biel wyszorowanych podłóg, smak świeżego mleka, dotyk przesypywanego w dłoniach zboża, kwilenie kurczątek, żółć kaczeńców nad strugą - wryły się  na zawsze w  pamięć.  Niebieskie oczy w jasnej nigdy nie opalonej twarzy, łagodność spracowanej ręki dotykającej rozpalone gorączką czoło przynosiły jasność, ukojenie oraz wdzięczność za cudowne chwile. Wielkie łóżko wymoszczone pachnącą owsianą słomą było teatrem słów budzących nieograniczoną wyobraźnię. Sceneria buzującego ognia, pełzających cieni, rozbłysłych iskier z popielnika wzmagała czarowność tworzonych kreacji łagodzoną obecnością bliskich. Zapatrzone i wsłuchane w głos czytających bajki, legendy i opowieści dzieci odpływały w tajemnicze światy. Rodziły się kody pojęć o świecie, ludziach, wartościach i ideałach. Zwycięstwo dobra nad złem budziło  nieodmiennie wiarę w dziejową sprawiedliwość.

Przed obrazem  pięknego Alfreda chłonęła pojęcia bohater, honor, ojczyzna, poświęcenie, odpowiedzialność. Były oczywiste i brzmiały normalnie. „Poległ w wojnie bolszewicko-polskiej w 1920 roku”, „Walczył w obronie odzyskanej ojczyzny”, „Leży na cmentarzu w Drohobyczu z daleka od swoich”. Gdzie to było ? - nie pojmowała. Młody, dzielny , piękny i zginął? „Taki los - giną najlepsi. Kwiat narodu” - słyszała. A ilu ich zginęło później w Katyniu, na katordze, obozach, na wywózkach, w powstaniu, w partyzantce ? Galowy  mundur  szamerowany  ozdobnym sznurem,  pasek od broni, wąsik i półuśmiech podkreślały urodę i młodość. Babusia odprawiała modły za jego duszę i innych poległych za ojczyznę. Obrona ojczyzny  to mus. Kiedyś wyrwało  się  jej: „Dziadek też był w ruskiej niewoli,  mieszkał u ludzi  w wiejskiej chałupie. Może to był Kaukaz”.  Dobre  te ludziska, udało mu przeżyć i wrócić. Miał wyrzuty, że nie sprowadził ciała brata do  mogiły  matki na starym cmentarzu w Tarnowie. Rozsiane te nasze prochy. A mój brat walczył aż w Hercegowinie.  Sowiety to kolos na glinianych nogach. Mane, Tekel , Fares  dotknęło Baltazara, więc i ich los będzie taki sam. Rozpadną się. Los  nierychliwy, ale sprawiedliwy. Wyobraźnia podsuwała obraz glinianego pieca rozsypującego się w pył. Ojczyzna jawiła się  wymagającą panią, z nią wiązały się  ofiary, poświęcenia, wojna, niewola i śmierć.                                                                                                                        

Na co dzień i od święta prowadziła ją przez mostek do Kościoła, ściskając mocno małą rączkę rękę. W wodzie srebrzyły się brzany, plusk wody towarzyszył przejściu. Siadała tylko na przynależnym jej miejscu oznaczonym tabliczką grubo przed dwunastą. „Twoje miejsce obok, nie rozglądaj się!”. Podziwiała strzeliste wieże, czerwień cegły, wysmukłe okna, jasne portale kamienne, rozety nad wejściem. Pod  wysokie sklepienia biegły głośne modlitwy wiernych. Wnikające przez witraże  promienie słońca ożywiały postacie świętych. Tak wysoko fruwały te anioły? Głośny śpiew chóru, dorosłych, cienki głos dzieci rodził poczucie dojmującej wspólnoty i przywoływał do rzeczywistości. Rzewność a nawet łzy pojawiały się na twarzach  starszych, gdy intonowano modlitwy za ojczyznę „Boże coś Polskę przez tak liczne wieki”. Więc ta ojczyzna to Polska. Za ojczyznę się modlili. Szli w niewolę, ginęli, zostawali na obcej  ziemi. Na wojennych kwaterach żołnierskich zapalały długie białe świeczki. Z ust babusi cicho wydobywały się słowa. Starała się je jakoś złożyć. „Biedaki, daleko od swoich… Wieczny odpoczynek racz im dać Panie”. Rozkazy wypełniać trzeba. Wojna to straszna rzecz, przeżyliśmy cudem dwie, głód, chłód, strach i zaraza. Ciężki los tego narodu. Brat dziadka zanim poszedł na  wojnę żył w mieście. Ojczyzna z każdym rokiem rosła. To była wieś, miasto, to co blisko i daleko,  ci co żyli i co odeszli.

Na odpust  św. Anny wszyscy się szykowali, to było wielkie wspólne święto. Na wieś zjeżdżały ze świata całe rodziny wywodzące się z okolicy, przychodziły pielgrzymki. W upale pięły się w górę starość, młodość, okolica i przyjezdni, a nawet Ameryka, przeplatając się nawzajem. Spotkając się nawet po latach, mieli tyle sobie do powiedzenia. Wokół bielonego Kościoła biegł spękany kamienny mur, nad którym pochylały się kilkusetletnie drzewa. Kamienny Kościół patronki, stare obrazy w  złoconych ramach, kolorowe  ołtarze, gwiaździsty niski sufit, kamienna misa na wodę święconą z inskrypcją „Szczęść Boże” - dziwne rozdzielone i „1465  rok” zapadły na zawsze w pamięć.  „Tu jest bogata historia” - zapamiętaj to sobie. Barwna procesja, krakusi i krakowianki, umajone feretrony świętych, haftowane chorągwie, kwiaty sypane rączkami małych krakowianek i dzieci komunijnych, orkiestry dęte, wierni,  szli   w śpiewie i w zapachu kadzidła okrążając miły  sercu Kościółek.  Dzwony biły przejmująco.  Wszyscy  schodzili  z góry pod kolorową figurę św. Anny, pili wodę z cudownego źródełka i przemywali oczy, wierząc w jego uzdrawiającą moc. Rozłożone na kramach odpustowych wyroby wzbudzały zachwyt dzieci. Kiedyś był tu gród obronny, starości hodowali konie, na których „jeździli” -  stąd nazwa wsi.  Górował  nad  doliną zamkniętą linią lasu, zostały po nim w ziemi ruiny, lochy, kraty metalowe, głosiła wieść gminna. Wieś  była królewska, wyrabiali jady bojowe. Stąd rozciągał się widok na miasto i okoliczne  wsie.                                                                                                                               Więc ta  rozległa ojczyzna to dzisiaj, wczoraj, dzieje prahistoryczne, legendy,  tradycja, śpiewy kościelne, modlitwy, karuzele, koniki drewniane, serca piernikowe,  źródełko, kolorowe stroje ludowe.

Na Matki Boskiej Zielnej pleciono wianki do poświęcenia. Wplatano kwiaty, zioła, liście, kłosy zboża i owoce.  Macierzanka, rumiany, krwawniki, dziurawiec, liście mahoniu, georginie, bławatki, żółta kaśka  i  mieczyki pachniały. Z symetrią w wieńcu były kłopoty, ale wianek krzywy czy symetryczny musiał być. To  dziękczynienie za urodzaj w polu i ogrodzie, za słońce i deszcz, za błogosławieństwo. „Popatrz na ten owies i  ścierniska - złocą się w zachodzącym słońcu” - szeptano  o cudzie nad Wisłą.

W żniwa i w omłoty ludzie szli na odrobek, pomagali sobie w żęciu i odbieraniu, stawianiu kopek i omłotach, wykopkach. Wszystkie pola były obsiane i  zaorane, pastwiska wykoszone. „Dbanie o  ojcowiznę to święta rzecz” - zapamiętaj to sobie. Bita droga, podlegająca erozji, była wykorzystywana przez wszystkich, naprawiono ją wspólnie każdy gospodarz dbał o fosy przy domu. To była wspólnota.

Na drodze prowadzonej od lasku na odcinku kilometra w górę znała wszystkich mieszkańców z imienia i nazwiska. Pozdrawiała ich podobnie jak i nieznajomych  na drodze: „Szczęść Boże”. „A daj Boże! A co słychać u matki?” Wieści o każdej rodzinie znane były we wsi od pokoleń. Swojacy od dziesięciu wieków.

Przed odpustem na św. Prokopa z Marysią od pani Albinki postanowiły upiększyć mostek i ścieżkę prowadzącą wzdłuż nurtu rzeki do Kościoła. Kilkaset metrów starannie zamiecionej witkami ścieżki umaiły splotami kwiatów, zawilców, maślanek, fioletów,  bluszczu, witek brzózki wybujałych na zacienionych łąkach. Zmęczenie dawało dziwną radość.  Miało być pięknie wszędzie i dla wszystkich, nawet na drodze, którą zmierzali do Kościoła. Wschody, górowanie, zachody  słońca  wyznaczały rytm  siedliska. Letnie poranki były piękne, pełne szczebiotów i rannej rosy, perliła się w słońcu. Wstawali z kurami, by nakarmić zwierzynę. Panem był mus. Babusia bez buntu mu się podporządkowała. „Życie to służba drugiemu”, „bez pracy nie ma kołaczy”, „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”, „czego się Jaś nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał” - brzmiał  prosty przekaz.  Różnorodność prac wykonywanych na wsi była czymś oczywistym. Widok kobiet z kosą, sierpem, siekierą, łopatą, motyką czy grabiami z natury przynależnych mężczyznom na polach, w ogrodach był czymś naturalnym. Tak było od pokoleń, baby musiały  sobie radzić z przeciwnościami. Patriarchalna wieś była w ich rękach. Prowadziły  dom, wychowywały dzieci, oporządzały zwierzynę, ogród i bieżące prace polowe. Nigdy się nie skarżyły. Dzieci od najwcześniejszych lat zaganiano do pracy.  Pomagały w gospodarce, wychowywały młodsze rodzeństwo, biegły za zakupami. Godziły obowiązki domowe ze szkołą. Zaprawiane do pracy, która na wsi trwała od rana do wieczora, nieraz upatrywały w niej zabawę. Zazdrościła im pasienia krów i przyśpiewek, niosły się daleko po wsi. Jej nie przysposabiano do pracy, bo i po co, była tutaj przechodem. Większość pracujących mężczyzn zjeżdżała na niedzielę.

Po całodniowej pracy traktowanej jak coś naturalnego przychodził wieczór. Dla babusi czas wypoczynku. Modlitwa za żyjących i tych, co odeszli, zatopienie się w książce bez względu na zmęczenie kończyły pracowity dzień. „Musisz się uczyć, dowiesz się wiele o świecie. Już mój ojciec cenił naukę i kształcił dzieci. Stracić możesz wszystko, coś o tym wiem, zostanie ci tylko to, co w głowie” - palec podniesiony do góry podkreślał wagę słów. Regularnie odwiedzała bibliotekę,  przynosiła  książki, czytając wszystko co wpadło jej do ręki.

Odeszła z tego świata wypełnionego intensywnością i bliskością kontaktów międzyludzkich. Nie tęskniła, choć mentalnie w nim tkwiła. Była przekonana, że każdy następny świat będzie tak samo naturalnie otwarty, określony, znajomy jak ta wieś, szkoła, Kościół i ludzie. Stosunek do szerszej rzeczywistości określała przez  cele, zasady, system wartości wpojony w dzieciństwie. Odkrywała nowe światy w książkach i w podróżach,  pasjach, pojawiali się nowi ludzie. Wszystko wydawało się  fascynujące. Relacje były poprawne, grzeczne, zaczynały się zawsze w momencie i w tym miejscu, a nie przed… i nie kiedyś… i według innych zasad. Każdy niósł swoją  przeszłość różniącą się od  jej. Z perspektywy czasu uzmysłowiła sobie, że tak dużej ilości ludzi znanych jej z imienia i nazwiska, życiorysu, wspólnych losów i poglądów,  wielogodzinnych potkań i zażyłych relacji nigdy później nie spotkała. Nie doceniała tego wtedy - było zbyt oczywiste i zwyczajne. Świat nieznany niósł tyle obietnic.

Rzadko tam wraca. Zmian zachodzących nie dostrzega, a zaistniałych faktów nie dopuszcza do świadomości. Tkwi w niej  nadal wizerunek starych chałup, ścieżyn i potoków, lasków i zagajników, bitych gościńców i twarzy starych ludzi. Wspomnienia   budzą czułość do miejsc  pierwszych uśmiechów, słońca,   przyjść i odejść. Zmieniła się ona i świat wokół. Nie widząc zmian zachodzących latami w świecie dzieciństwa zachowała go w kształcie sprzed lat. Tkwi w niej głęboko dziewiczy obraz małej ojczyzny. Nigdy się z nim nie pożegnała, wydawało się jej, że zawsze będzie do niego wracała. Kiedy się zastanawia, to wydaje jej się, że było „dzieciństwo” i „dzisiaj”. C o  b y ł o  p o m i ę d z y ? Dziś odbiera i ocenia świat według prostych zasad  i wartości przyswojonych w dzieciństwie. Żadne z miejsc, w których później mieszkała, nie wywarło na niej tak przemożnego wpływu, jak ta mała ojczyzna, którą chłonęła, chodząc za babcią  po obejściu i wsi przez kilka lat.