Moja Polska

Stół

- Komu jeszcze drinka?

- Ja poproszę, ale bez limonki za to więcej lodu – Anna podała swoją szklankę.

- Mówiłem juniorowi, żeby się nie wygłupiał, po co będzie wracał do Polski? My dzięki bogu jesteśmy zdrowi, mamy jakie takie emerytury, dajemy sobie radę. Po cholery ma się pchać do tej biedy?

- Andrzej, o jakiej biedzie ty mówisz, popatrz jakie smakołyki są na stole - próbowała zażartować Irena.

- Daj spokój – oburzył się Andrzej. – Przemysł zniszczony, stocznie zrujnowane, kopalnie zamknięte, ziemia sprzedana – wyliczał odginając kolejne palce.

- Tak, tak – poparła Ania męża. – Młodzi wyjeżdżają, dzieci się nie rodzą, a starzy umierają.

- No, przecież starzy zawsze umierali – wtrącił się Roman podając Annie zamówionego drinka. - Lekarstwa na starość póki co nikt jeszcze nie wymyślił.

- A widziałeś kolejki do specjalistów, terminy na badania, a na operacje?

- O nie, przypominam o naszej umowie: żadnych rozmów o polityce i chorobach – zaprotestowała Irena - bo skończy się jak zwykle, kłótnią.

- Masz rację kochanie – Roman pogładził żonę po ramieniu – proponuję temat uniwersalny - sport.

- No tak, wiedziałam! – oburzyła się Anna. Może od razu włączycie sobie telewizor i usiądziecie w fotelach?

Dyskusję przerwał dzwonek do drzwi. Wszyscy zamilkli.

- Spodziewacie się jeszcze kogoś? – zapytał Andrzej.

- Tak! Nie! – odpowiedzieli jednocześnie Irena i Roman.

- To miała być niespodzianka, obiecałam, że wam nie powiem – wyjaśniła Irena.

Kolejny dzwonek do drzwi postawił wszystkich na nogi.

- Kto to jest? – dopytywał Roman. – Przede mną też masz tajemnice?

- Zaraz sami zobaczycie – powiedziała Irena i ruszyła do przedpokoju. Podążyli za nią zaintrygowani.

Za drzwiami stała Jolka. Ta Jolka! Największa skandalistka w klasie, ba w szkole. Niepokorna, pewna siebie, królowa dyskotek. Poznali ją od razu, chociaż zmieniła się tak bardzo. Pewno dlatego, że ona od zawsze lubiła zmiany, lubiła szokować strojem, fryzurami, makijażem.

Stało przed nimi kolejne wcielenie Jolki. Ubrana była w długą spódnicę, sandałki i bluzkę z długimi rękawami. Wokół szyi zwinięty szal czy chusta.

- Mogę wejść czy mam sobie pójść? – zapytała swoim „Jolkowym” głosem.

- Oczywiście, zapraszamy – ocknęli się z zaskoczenia i przytuleniom, buziakom nie było końca. Wreszcie usiedli przy dużym, okrągłym, dębowym stole, ukochanym meblu Ireny. Dostali go w prezencie ślubnym od kolegów i koleżanek z klasy. Przez kilka lat stał nierozpakowany w garażu znajomych zanim młodzi dorobili się własnego mieszkania. Irena zawsze twierdziła, że w porządnym domu musi być porządny stół.

- Czy to ten stół? – zapytała Jolka.

- Oczywiście, pamiętasz go? Tyle lat minęło. Oj, gdyby on potrafił mówić – uśmiechnęła się Irena - Całe życie z nami spędził, nasłuchał się, naoglądał…

- Jacy wy szczęśliwi jesteście – Jolka pogładziła z czułością nogę stołu, a gdy podniosła głowę zobaczyli, że oczy błyszczą jej ze wzruszenia.

- Co tam stół – Andrzej machnął lekceważąco dłonią - opowiadaj, co się z tobą działo przez te wszystkie lata. Takie niesamowite pogłoski krążyły, że trudno było w nie uwierzyć.

- Dużo trzeba by mówić… za dużo – westchnęła. - Przecież minęło prawie trzydzieści lat…

- No tak, masz rację. To całe nasze dorosłe życie – przyznał jej rację Roman.

- Ale powiedz chociaż, gdzie ty właściwie mieszkasz? Wyszłaś za mąż, masz dzieci, wnuki? – dopytywała Anna.

Roman postawił przed Jolką kieliszek koniaku. Zawahała się, ale w końcu sięgnęła i zacisnęła dłoń na kieliszku. Przy stole zapanowała wyczekująca cisza. Nagle Jolka przyłożyła kieliszek do ust i wypiła całą zawartość. Głośno wypuściła powietrze. Popatrzyła po twarzach osób zebranych przy stole i powiedziała:

- Dobrze, opowiem. Nie wiem jaką mam podjąć decyzję, potrzebuję waszej rady, wsparcia. Dlatego poprosiłam Irenę o zorganizowanie tego spotkania.

- Zaraz po maturze pojechałam do Londynu. Znajomi zabrali mnie do swojego samochodu w zamian za zabawianie ich dziecka w czasie podróży. Myślałam, że szybko się dorobię i wrócę. Wiecie, że u nas z forsą było cienko, ojczym przepijał wszystko, co zarobił.

Kiwnęli głowami, ten fragment jej życia znali dobrze, czasami nocowała u któreś z nich, bo ojczym nie tylko pił ale i bił. To, że dotarła aż do liceum i zdała bez problemu maturę było wielkim osiągnięciem.

- Zaczynałam jak wszyscy od zmywaka, przyjechałam w złym momencie, w wakacje. Chętnych do pracy było bardzo wielu, o wiele więcej niż miejsc pracy. Za to po wakacjach było jeszcze gorzej, bo Polska nie była jeszcze w Unii i nie miałam pozwolenia na pracę. Wiedziałam, że do domu nie mam po co wracać więc robiłam, co tylko się dało by przetrwać. Kiedyś znalazłam portfel, pieniędzy w nim za wiele nie było, ale była karta biblioteczna. Poszłam tam by ją oddać, ale w tym dniu padał deszcz i było bardzo zimno, a ja mogłam wrócić na nocleg dopiero po dwudziestej drugiej, bo mieszkałam na dziko. Okazało się, że znaleziona karta uprawniała do korzystania z wypożyczalni i czytelni. Siedziałam sobie w fotelu, czytałam gazety, ciepło, czysto. Każdą wolną chwilę tam spędzałam - Jola przerwała na moment i jeszcze raz pogładziła gładką nogę stołu. W tej bibliotece poznałam studenta z Jemenu. Uwierzcie mi, to była wielka miłość, taka z książkowych romansów. Nazywał się Szaif Mohamed Masur.

- Jezu, islamista, nie bałaś się go? – wyrwało się Annie.

- Nie, bo niewiele wiedziałam, to było trzydzieści lat temu. A poza tym każdej kobiecie na świecie życzę takiego faceta, dobrego, wrażliwego, czułego. Od razu poczułam się bezpieczna, opiekował się mną, dbał o moje potrzeby. Sami wiecie, jak bardzo tego zawsze potrzebowałam.

- No tak – potwierdziła Irena – wylądowałaś w tym Londynie zupełnie sama.

- I co dalej? – popędzała zniecierpliwiona Anna.

- No wiesz, zbliżało się lato, Szaif kończył studia i miał wrócić do Jemenu, tylko, że ja już nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Na szczęście on też. Okazało się, że największą przeszkodą do szczęścia była religia. Jego ojciec dałby się przekonać, gdybym była muzułmanką.

- I zrobiłaś to – Irena bardziej stwierdzała niż pytała.

- Tak i nie miałam z tym problemu. Mój ojczym co niedzielę latał na msze i jakim był człowiekiem? Ksiądz dawał mu rozgrzeszenie i dalej z czystym sumieniem robił to, co chciał. Wzięliśmy ślub, cichy, skromny i we wrześniu wyjechaliśmy do Shibam. To jest takie niesamowite miejsce, tak inne od wszystkiego, co znałam do tej pory. Byłam w szoku, ale wielka miłość do Szaifa pomogła mi w tych pierwszych najtrudniejszych latach.

- Jak w baśni z Tysiąca i jednej nocy – westchnęła rozmarzona Anna.

- Niekoniecznie Aniu, wielu z was, uznałoby, że siedziałam zamknięta jak w więzieniu przez trzydzieści lat. Shibam to miasto na pustyni, las wieżowców 8-10 piętrowych zbudowanych z gliny otoczonych gajami oliwnymi. Najwyższe piętro zajmują kobiety. Z mężem widywałam się tylko w nocy i to też krótko. Rok po naszym przyjeździe Szaif miał już drugą żonę, a w trzy lata później trzecią.

- Biedactwo, jak ty to znosiłaś? – Irena przytuliła się do Jolki.

- No cóż, kochana byłam już matką, urodziłam dwie córki i znowu byłam w ciąży. Ale dwie pozostałe żony też spodziewały się dzieci więc nie byłam już zwolniona z ciężkich robót i poroniłam. To były trudne chwile, bardzo chorowałam i więcej dzieci już nie urodziłam. Dzieci w Jemenie to powód do dumy, przeciętna kobieta rodzi sześcioro, a często nawet dwanaścioro. Ilość dzieci decyduje o hierarchii w rodzinie. Ja po kilku latach przestałam się liczyć. Długo trzeba by opowiadać, ale teraz szukam u was rady. Moje córki są dorosłe, wyszły za mąż i zgodnie z tradycją przeniosły się do domu męża. Szaif zmarł na serce, jego dom przejął najmłodszy brat. Przyjechałam do Polski na pogrzeb mamy, pozwolili mi bo niewiele znaczę w rodzinie Masur, ale mam tam zapewnioną opiekę do śmierci. Tylko nie wiem gdzie jest mój dom? – Jola pogładziła z czułością blat stołu. – Wiecie, że przez trzydzieści lat nie siedziałam przy stole? – łzy płynęły jej po policzkach.

Zaległa cisza. Problem przerósł wszystkich.