Moja Polska

Z bloga „Moja Polska”

O mnie

Każdy z nas nosi w sobie własny obraz Polski. Jeden ją lubi, inny kocha, jeszcze inny głośno krzyczy, że Polski nienawidzi. Są ludzie, którzy Polskę szanują i tacy, którzy – nie. Jedni walczą o zmiany, inni udają się na emigrację wewnętrzną.

Moja Polska jest częścią większej całości, zbudowaną z puzzli wspomnień i codziennych obserwacji zdarzeń, które doprowadzały do wściekłości albo wzruszały, śmieszyły albo zdumiewały. Jest pełna sprzeczności, absurdów i rzeczy dobrych, ale wszystkie poruszały mnie, były ważne. Ten blog to moja własna camera obscura, a „zdjęcia” dadzą - mam nadzieję - obraz: miękki, łagodnie skontrastowany, rozmyty, z nieskończoną głębią ostrości oraz zupełnym brakiem zniekształceń.

 

Granice

Kiedyś granice były widoczne, solidnie pilnowane, wzmocnione patrolami z psami, zaznaczone pasami zaoranej ziemi. Stawiano mury i szlabany. Pierwszą granicę zobaczyłam w Piwnicznej. Leśna droga donikąd, była przegrodzona szlabanem zamkniętym na wielką zardzewiałą kłódkę. Podobno była to granica pokoju i przyjaźni. Byłam wtedy tylko małą dziewczynką, ale patrząc na ilość rdzy na kłódce pomyślałam, ze chyba bardzo dawno nikt nie szukał przyjaciela po drugiej stronie.

Granice prywatności, intymności też były bardzo jasno określone. To wypada, tego nie wolno, a ten temat jest tabu.

Nadszedł czas zmian, a wraz z nim moda na transgresje. To z definicji przekraczanie granic biologii, osobowości, granic oraz norm społecznych. Ale ponieważ człowiek jest omylny, opacznie sobie definicję przełożył „ z polskiego na nasze” i poszedł na całość. No i hurra! Przekroczyliśmy chyba już wszystkie granice dotyczące norm społecznych, ustanowione przez „konserwatywnych zgredów”

w minionych epokach. Przesunięcie granic naszej prywatności dokonywało się po cichutku, krok za kroczkiem. Najpierw to celebryci pokazywali swoje mniej lub bardziej gustowne domy, dzieci, nowych narzeczonych, pobitych kochanków i ups… śmieszne wypadki podczas bogatego życia towarzyskiego.

Czytelnicy mówili - to ciekawe, ja też mam dom, u mnie też rumuński Ludwik XVII w sypialni stoi. Mój Misiaczek też ostatnio zmienił „bojler” na „kaloryfer”! A mało to razy wypadłem z taksówki po dobrej imprezie?

No i proszę, jest. Wszechmocny Internet przyszedł z pomocą i urodził facebooka, na którym i salon z kominkiem można ludziom pokazać, i najnowszą laskę nad własnym basenem ( a co!) i słit focie do woli można wrzucać. Co, nie masz słit foci na fejsiku? – nie żyjesz.

 

Tato

Mój światek był bardzo malutki, miał sześcioro stałych mieszkańców. Najważniejsi byli Mama i Tata. Dzieciom nie wolno było ich męczyć, Mama znerwicowana i zmęczona nieustannym bólem, Tato schorowany po wylewie, wiecznie zapracowany, zapisał się dodatkowo na studia wieczorowe, na które dojeżdżał do Warszawy. To jednak nie poprawiło sytuacji naszej rodziny. Tato, przedwojenny wojskowy, po pięciu latach spędzonych w AK w lasach świętokrzyskich, zaliczył dwa pobyty w więzieniu i znalazł się na partyjnej czarnej liście. Pomimo ukończonych studiów, przez długi czas zatrudniany był na jedynie na najniższych stanowiskach. Systematycznie też był poddawany próbom skaptowania na jedynie słuszną drogę. Zawsze odmawiał. Dlatego nie dowierzam opowieściom o szczęśliwym zrządzeniu losu, który pozwolił „żołnierzom wyklętym” zaistnieć po wojnie w nowych warunkach. To nie był los, tylko ludzkie decyzje, a wiadomo, że własne decyzje są zawsze słuszne.

Cokolwiek jednak opowiadał Ojciec, nigdy nie uczył nienawiści do ludzi, przez których jego życie stało się takie trudne. Ofiara nie kochała kata, nie nawiązała z nim żadnego kontaktu ale i nie zgłaszała potrzeby zemsty.

 

Marzenie o czekoladzie

Moim największym dziecięcym marzeniem było zjedzenie tabliczki czekolady jak kromki chleba. Czekoladki jadłam tylko wtedy, gdy były imieniny koleżanek Mamy z pracy. Mama sama ich nie jadła, tylko przynosiła dla nas. Tata nie dawał nam czekoladek, miał cukrzycę i nie mógł się powstrzymać od jedzenia słodkiego.

Byłam w już liceum, kiedy prowadziłam zastęp harcerski na wędrówkę przez Bieszczady i Beskid Niski. Jako prowiant rezerwowy miałyśmy po tabliczce czekolady. Na Połoninie Wetlińskiej marzenie się spełniło. Tylko czemu ta czekolada była …taka zwyczajna?

 

Przyjaźń

Przez moją Polskę przewinęło się wiele osób. Część z nich to dozgonni przyjaciele Rodziców, ale większość to już moi znajomi. Niektórzy zagościli na dłużej ale były też efemerydy.

Z perspektywy czasu zazdroszczę Rodzicom, że mieli wokół siebie krąg ludzi, do których żywili absolutne zaufanie i wspierali się wzajemnie. Zastanawiałam się często czy to inne wychowanie i inne zasady życiowe, czy to wspólne doświadczenia wojenne spowodowały, że można tych ludzi umieścić jako WZORZEC PRZYJACIELA w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w Sèvres. Mnie po nich pozostał wyidealizowany obraz przyjaźni, oraz absolutne przekonanie, że nie liczą się podziały na czarnych i białych, żydów i gojów, katolików i innowierców, ważny jest jedynie podział ludzi na dobrych i złych. A obecne przyjaźnie… No cóż, podobno trzeba beczkę soli zjeść, żeby człowieka poznać, ale mądrość ludowa już nie podpowiada co zrobić żeby zyskać i utrzymać przyjaciela. Może trzeba pójść na wojnę?

 

Krajobrazy

Moja Polska byłaby niepełna, gdyby pominąć miejsca, które urzekły mnie swoim urokiem. Najważniejsze od zawsze były góry, przez które można wędrować i z każdym kolejnym krokiem wznosić się, odkrywając nowe krajobrazy i sytuacje. Każdy krok wspinaczki wynosił wyżej, w stronę nieba, stawiał ponad ziemskimi sprawami. Zostawały w dole, nieważne. Myśl powoli oczyszczała się i pozostawała w niej jedynie medytacyjna mantra: wyżej, jeszcze, jeden krok. Tu bardzo długo było moje miejsce.

Kilka lat temu odkryłam jeziora. Mogłam godzinami siedzieć na brzegu i słuchać plusku fal. Rzadko kiedy byłam tak szczęśliwa, jak wtedy gdy wypływałam w stronę zachodzącego słońca. Kiedy wcześnie rano płoszyłam wypływające na jezioro łabędzie, albo przeciskałam się przez środek rozgadanych kaczek.

Uwielbiam urlopowe wędrówki po Polsce, a szczególnie miejsca do których rzadko zaglądają turyści. Najczęściej ludzie zatrzymują się tam na nocleg w drodze do jakiegoś kurortu. Czasem są zdumieni urodą cichego i odludnego miejsca i zdarza się, że zmieniają plany. Czasem ze znudzonymi minami wsiadają do samochodów zostawiając wczorajszą kwaterę, i natychmiast o niej zapominają. A tyle ciekawych rzeczy i spraw można tu odkryć.

W maleńkiej osadzie Topiło, niegdyś zamieszkałej przez pracowników leśnych, położonej na południu Puszczy Białowiejskiej jest grobla przecinająca rozlewisko rzeczki Perebel, po której biegnie tor kolejki wąskotorowej. W jej pobliżu, pod wielkimi starymi dębami, tuż obok siebie stoją dwa krzyże.

Jeden jest katolicki, drugi prawosławny. Otoczone są wspólnym ogrodzeniem, jednakowo udekorowane sztucznymi i leśnymi kwiatami. Postawione razem, zadają kłam oficjalnym doniesieniom o niemożności wspólnego bytowania różnych nacji. Tu, wśród lasów żyją obok siebie Polacy, Białorusini, Tatarzy i Romowie, katolicy, prawosławni i muzułmanie. Rozumieją się i pomagają sobie wzajemnie.

 

Paradoksy

Atakują coraz częściej mój, mam nadzieję, zdrowy rozsądek. 2500 lat temu Konfucjusz życzył „obyś w ciekawych czasach żył” No, i mamy ciekawe czasy.

1. Łódź - skwer przy placu Komuny Paryskiej - miejsce, w którym wieczorem bardzo chętnie spotykają się młodzi łodzianie - otrzymał nazwę Skwer im. Lecha Kaczyńskiego. W piątek późnym wieczorem ktoś zmienił nazwę na Skwer im. Boba Marleya. I konflikt gotowy.

2. Świebodzin - znany przede wszystkim z wybudowania 36-metrowego pomnika Chrystusa Króla. Byłam, widziałam. Gigantyczna postać otwiera szeroko swoje ramiona na ….ogromny kompleks handlowy. Nie wiem co było wcześniej, pomnik czy markety, ale chyba zbrakło świebodzińskim decydentom wyobraźni.