Jutro będzie ładny dzień...

Danka dzwoni i dzwoni. Dlaczego nikt nie otwiera furtki? Ustawia się na wprost kamerki, żeby widzieli, że to ona. Wpatruje się w narożne okna developerskiego bloku. Tu mieszka syn z synową i małą Alą. Minęła szesnasta, a ona w każdą niedzielę o tej porze odwiedza młodych. Powinna odwrócić się na pięcie i odejść, skoro nie otwierają. Ale nie! Nie podda się, nigdy nie rezygnowała. Tylko uporem i konsekwencją można coś osiągnąć. Chciała być kimś, wyrwać się z rodzinnego miasteczka, zapomnieć, że jest córką sprzątaczki. Nie była zdolna, ale jakiś krewny nieżyjącego już wówczas ojca, profesor AGH pomógł dostać się na studia, co wtedy, w latach sześćdziesiątych wcale nie było łatwe. Dniami i nocami wkuwała wiedzę, w nieskończoność poprawiała projekty, obliczenia, rysunki techniczne. Żadnych imprez, koleżanek, chłopaków. Trzeba dążyć do celu i już. Zaraz na pierwszym roku usłyszała, że o studentach jej uczelni, inni z pogardą mówili agiechamy! Postanowiła przeczytać wszelkie dostępne w tamtych czasach poradniki savoire vivre. I z wielkim poświęceniem, co tydzień szła do kina, do teatru albo w niedzielny poranek do Teatru Słowackiego na operę. Niewiele rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie rezygnowała. Chciała być przecież kobietą wykształconą, kulturalną. Studentką była raczej słabą, o asystenturze na uczelni nie mogła marzyć, ale do pracy, do przedsiębiorstwa geologicznego nie chciała pójść. Co to za kariera – tyrać po 8 godzin dziennie i jeszcze tułać się po jakichś odkrywkach geologicznych. No i nadarzyła się okazja: staż na NRD – owskiej politechnice. Zaraz po obronie dyplomu, wyjechała. Dziekan tamtejszego wydziału geologii, starszy od niej o jakieś 20 lat lubił młode dziewczyny. To była dla niej szansa. Nie była zbyt urodziwa, ale okazję postanowiła wykorzystać. Hans miał trzecią żonę, ale to mu nie przeszkadzało romansować z Danką. Szybko robiła postępy w niemieckim, a badania geologiczne u boku Hansa zaowocowały ich wspólną publikacją naukową. Hans załatwił przedłużenie stażu, a kolejna publikacja ukazała się już tylko pod nazwiskiem Danki. Z takim dorobkiem naukowym i wspaniałą opinią Wydziału Geologicznego napisaną przez Hansa wróciła do Krakowa. Etat asystencki na AGH miała zagwarantowany. Teraz trzeba było znaleźć męża i zacząć urządzać się w życiu. - Ten Mirek może nie jest przystojny, ale spokojny, zrównoważony, nie biedny i pochodzi ze znanej krakowskiej rodziny z tradycjami, dobry materiał na męża – zwierzyła się koleżance z uczelni. - No wiesz, wychodzić za mąż bez miłości! - oburzyła się Marta. Przestały być koleżankami, a Danka po trzech miesiącach była w ciąży z Mirkiem. Ślub w Wawelskiej Katedrze, wesele tylko z udziałem krakowskich krewnych Mirka, bo po co pokazywać matkę sprzątaczkę i wracać do niemiłej przeszłości. Teraz była już kimś, już umiała się nienagannie zachować na spotkaniach rodzinnych i mogła poznawać ludzi z tzw. krakowskiej inteligencji. Urodził się Tomek. Zajmowała się nim głównie matka Mirka, bo Dankę pochłaniało pisanie doktoratu. Szło ciężko, ale okazało się, że dobry znajomy rodziny męża też jest geologiem i nie śmiał odmówić pomocy. Poza tym kilka razy udało się jej wyjechać do Hansa. Wracała zawsze z NRD z kolejnym rozdziałem doktoratu.

Teraz Danka stoi coraz bardziej wściekła pod tą nieszczęsną bramką osiedlową, patrzy w okna mieszkania syna. Próbowała z komórki dzwonić do Tomka, do synowej Darii, ale nikt nie odebrał telefonu. Jak ma nie być zła, skoro nie chcą jej wpuścić! W środę zadzwoniła Daria. - Te coniedzielne wizyty mamusi trochę nam utrudniają życie. Czasem chcielibyśmy z Tomkiem wyjść do znajomych, z małą na spacer – tłumaczyła – może jakoś zmienimy ten zwyczaj – powiedziała. Danka odłożyła słuchawkę. Bezczelna baba! Jak może! Przecież wszystko zawdzięcza Dance. Do dziś byłaby Daria starą panną, gdyby nie zabiegi Danki. Zapraszała wiele razy do siebie na kawę matkę Darii, znajomą rodziców Mirka. Potem były kolacyjki, już w towarzystwie Darii i Tomka. To Danka ją wybrała i sfinalizowała związek, obiecując zakup dla młodych pięknego trzypokojowego mieszkania. Tomek spotykał się z różnymi dziewczynami, nieodpowiednimi dla niego, z byle jakich domów, nieokrzesanymi. Ostatniej opłaciła zabieg, bo Tomek przecież nie miał pieniędzy. Wtedy postanowiła, że dość tego, że trzeba wreszcie Tomkowi ułożyć życie. Z Tomkiem od początku były kłopoty. Nie chciał się uczyć, zawalał egzaminy na studiach. Całe szczęście, że prorektorem został Danki kolega jeszcze z Solidarności (Danka w odpowiednim czasie wypisała się z partii, zaraz po habilitacji i wstąpiła do Solidarności). Tylko dzięki temu, Tomek skończył zarządzanie. Pracy nie znalazł, bo...nie szukał. I znowu do akcji musiała wkroczyć Danka. Jeden z jej studentów wyemigrował do USA i tworzył właśnie w Krakowie przedstawicielstwo korporacji, którą teraz zarządza. Parę maili od dawnej profesor skłoniło amerykańskiego dyrektora do obsadzenia Tomka na stanowisku zarządzającego oddziałem w Krakowie. Bo Danka jako działaczka Solidarności szybko awansowała. Grubo przed pięćdziesiątką została profesorem.

I teraz ona, profesor AGH stoi pod bramką upokorzona przez syna i synową. W promieniach zachodzącego słońca dostrzega lekki ruch firanki i chyba jakąś postać dyskretnie wyglądającą przez okno. - Ja nigdy nie rezygnuję – pomyślała – zaraz wykręcę im numer. Z komórki zadzwoniła na policję: bardzo proszę o pomoc, coś złego musiało się stać w mieszkaniu syna. Mieli być w domu, umówiliśmy się, a nikt nie otwiera – prawie łkała do telefonu – nie robię sobie żartów, jestem prawie siedemdziesięcioletnią profesor wyższej uczelni i nigdy nie żartuję!

Zrobiło się szaro, zaczął kropić deszcz. Danka postanowiła schronić się pod wielkim, starym dębem rosnącym paręnaście metrów dalej. Nagle zatrzymała się przerażona. Z drugiej strony grubego pnia na brudnych szmatach siedział obdarty mężczyzna. Na widok Danki, odłożył butelkę i z trudem podniósł się z legowiska. - Uprzejmie szanowną panią, kurwa, przepraszam – wybełkotał – od dawna panią obserwuję. Mąż nie chce, kurwa, do domu wpuścić. Co? Pijany skurwensyn pewnie nie słyszy. Ale pani się nie martwi, ja pomogę. Po co czekać i dzwonić. Pierdolić zasrańca! Mam porządne, grube kartony naskładane za śmietnikiem. Ciemno będzie za chwilę, deszcz leje. Do rana pani jakoś, kurwa, przekima. A jutro będzie ładny dzień!

Danka wybuchnęła śmiechem, już nie pamięta kiedy tak szczerze się ubawiła. Ten bezdomny chce jej pomóc, tak sam z siebie, nie wiadomo dlaczego. A może ten menel ma rację? Może nie ma sensu tu dalej tkwić, lepiej zostawić ich, niech sobie żyją po swojemu, własnym życiem.

W wylocie ulicy zamigotało światło policyjnego radiowozu. Z drugiej strony nadjechał autobus i zatrzymał się właśnie na przystanku koło starego dębu.

- Pierdolić to wszystko – zawołała na cały głos w stronę bezdomnego i zdążyła wskoczyć do autobusu, zanim zamknął drzwi. Zdziwiona własnymi słowami, roześmiana – ona, do tej pory zawsze elegancka, kulturalna pani profesor. Po chwili kierowca wyłączył wycieraczki na przedniej szybie. Deszcz przestawał padać. Jutro będzie ładny dzień – pomyślała.