Guido

Moje wrażenia ze zwiedzania Kopalni GUIDO w Zabrzu

W kopalni węgla kamiennego byłam po raz pierwszy. Jednak podziemia kopalniane nie były dla mnie nowością. Bywałam wcześniej wielokrotnie w kopalniach soli. Robiłam nawet uprawnienia przewodnika po trasach turystycznych kopalń soli w Wieliczce i Bochni. A zatem zjazd pod ziemię, zasady bezpieczeństwa i zachowania się na dole oraz ogólne zasady wydobycia i transportu urobku kopalnianego były mi dobrze znane. Ale co prawda zjeżdża się w dół „szolą” tak samo, ale tam na dole jest już inaczej.
Pierwszym spostrzeżeniem, które nasunęło mi się już po przejściu kilkudziesięciu metrów trasy turystycznej był brak widoku surowca, czyli węgla. Wszystkie chodniki, pochylnie i komory były szczelnie wypełnione obudowami górniczymi. Dopiero pod koniec zwiedzania zobaczyłam gdzieś pod ociosem trochę miału węglowego i kilka kawałków „czarnego złota”. W kopalniach soli jest ona jeszcze wszechobecna – z racji innej struktury górotworu.
Z kopalni GUIDO w Zabrzu wywiozłam (na powierzchnię i do Krakowa) wiele wrażeń. Najważniejsze dotyczą niezwykle ciężkich warunków pracy górników pod ziemią oraz współistnienia ludzi i zwierząt w kopalni.
Oczywiście praca ludzi na dole była i jest ekstremalnie trudna, powiedziałabym jest nieludzka - bo ludzie nie powinni pracować w takich warunkach. To dla mnie straszne, że z powodu potrzeby pozyskania różnych ważnych dla życia kopalin człowiek musiał drążyć głęboko pod ziemią tysiące kilometrów dziur i korytarzy w ciągłym zagrożeniu życia. To właściwie niegodne człowieka. Sądzę, iż dlatego właśnie górnicy już na powierzchni zachowywali się zawsze ze szczególną godnością, która pozwalała im odreagować lęki i upokorzenia przeżywane w czasie pracy pod ziemią. Górnicy do dzisiaj posiadają szczególny honor górniczy i żywią wobec siebie samych szczególny szacunek. Myślę, że wynika to głównie z szacunku do życia, które w ich zawodzie tak łatwo można utracić.
Kolejna refleksja związana jest z pracą zwierząt, czyli koni, które były wykorzystywane do transportu pod ziemią. Los koni był straszny, jeszcze gorszy niż ludzi. Koniki górnicze prawie nigdy nie wracały na powierzchnię. Skazywano je na kilka lat morderczej pracy i dożywocie w ciemności. Rzadko wywożono je z powrotem na górę. Bardzo przykra była dla mnie ekspozycja z makietą naturalnej wielkości konia spuszczanego na pasach w dół. Co za okrutny widok ! Uważam, ze nie należy tego widoku zwiedzającym przypominać, a już na pewno dzieci nie powinny tego oglądać.
Roma Cieśla Strona 2
Ta ekspozycja pokazuje uprzedmiotowienie zwierzęcia, koń jest spuszczany w dół jak rzecz, jak narzędzie do pracy, a przecież on był żywy. W nienaturalnej pionowo-skośnej pozycji, unieruchomione, skrępowane pasami zwierzę było spuszczane pomału pod ziemię. Trwało to aż cztery godziny, cztery godziny męki żywego stworzenia. Przy tej ekspozycji można zapomnieć, jak bardzo wrażliwymi, czującymi stworzeniami, odczuwającymi szczególnie boleśnie cierpienie, huk i hałas są właśnie konie. Dla mnie ta ekspozycja w kopalni GUIDO jest zbędna. Wystarczyłby słowny opis pracy koników z wyrażeniem wdzięczności, czy nawet pewnego hołdu za wkład pracy tych zwierząt w górniczy trud. Zamiast tego usłyszałam, że konie miały zwykle odrapane i poobijane boki - przewodnik nazwał to ciekawostką (sic!). Mam nadzieję, że ludzie pracujący pod ziemią okazywali koniom przynajmniej taki szacunek jak szczurom kopalnianym.
A szczury były ważne, bo sygnalizowały ludziom niebezpieczeństwo. Górnik nigdy nie zabijał szczura; cenił go za zmysł wyczucia zagrożenia i wybaczał nawet kradzież żywności. I tu przykra refleksja na temat natury ludzkiej - dopiero stan zagrożenia życia i pewne uzależnienie od zwierzęcia skłania człowieka do okazywania mu większego szacunku i traktowania jak żywą istotę.
Poza tymi najważniejszymi, humanitarnymi refleksjami, pozostały mi bardzo ciekawe dla mnie wrażenia związane z językiem, słownictwem i nazewnictwem stosowanym w kopalni. Język roboczy górników na Górnym Śląsku jest mieszaniną gwary śląskiej i zapożyczeń niemieckich. Wiele nazw to swojskie, zmiękczone określenia oryginalnych niemieckich terminów, np.: szychta, sztajger, kołkastla, krajzyga, majzel, szlaubyncjer itd. Dla mojego ucha pięknie brzmią takie słowa jak: gieltak, zol, wic, mantel; jak również te o czysto słowiańskim pochodzeniu: wieczerza, żymła, krupniok, istny, kole, godać… Dobrze, że górnicy i Ślązacy lubią kultywować swoją odrębną, ciekawą kulturę, mowę i zwyczaje. Niestety nie dowiedziałam się tylko jakie jest pochodzenie technologicznej nazwy systemu wentylowania przodków górniczych - „lutniociąg”. Domyślam się, że chodzi o dopływ i odpływ powietrza szczelinami w rurach na podobieństwo instrumentu muzycznego; pewnie przejęto tutaj zasady stosowane od dawna w lutnictwie.
Trasa turystyczna kopalni GUIDO daje możliwość zdobycia wielu ciekawych wiadomości i pogłębienia wiedzy o tym w jakim mozole człowiek czyni sobie ziemię poddaną, a zarazem rodzi refleksję, czy nie zanadto eksploatujemy ziemię oraz naszych braci mniejszych.