Wydaje mi się, że...

Wydaje mi się, że skarby przejęte przez kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego dzięki małżeństwu z Zofią Targowicką długo nie pozostały w jej rodzinnym Opatowie, będącym wianem panny młodej. Opatów bowiem nie dysponował wówczas nawet murami miejskimi mogącymi chronić miasto i znajdujący się w nim pałac. Toteż kanclerz postanowił przewieźć je do swej rodowej siedziby w Szydłowcu, gdzie zamek miał nie tylko charakter twierdzy, ale znajdował się dodatkowo na wyspie, co pozwalało na skuteczną obronę przed rabusiami. Poza tym miał w Szydłowcu najlepszego strażnika swego majątku, czyli brata Mikołaja, który mieszkał tam na co dzień.

Przewożąc skarby żony magnat postanowił przewieźć także te skarby, które odkrył w podziemiach opatowskiej kolegiaty pw. Św. Marcina, a które złożone zostały tam znacznie wcześniej przez templariuszy sprowadzonych do Opatowa przez Henryka Sandomierskiego, po jego powrocie z Ziemi Świętej.

O tym, że skarby z podziemi kolegiaty znikły właśnie w tym czasie, gdy Krzysztof pojął za żonę piękną i młodą „panią na Opatowie”, świadczy fakt, że mniej więcej w tym samym czasie kanonik kolegiaty, niejaki Rafał z Brzezia herbu Leliwa utrącił głowy dwom kamiennym posągom stojącym przed świątynią w strojach templariuszy, które według legendy miały być strażnikami skarbu templariuszy. Plotka o tym zdarzeniu zapisana jest na marginesie rocznika Rady Miejskiej w Opatowie i mówi ona, że ponieważ nie było możliwości przeniesienia za skarbem całych posągów, wyekspediowano z nim same głowy „strażników”...

A więc szukając skarbu należałoby szukać przede wszystkim dwóch kamiennych brodatych głów. Skarbu, którego prawdopodobnie jeden z elementów, zdobiony motywami egipskimi pozłacany kielich, stoi przede mną!