Ćwiczenie

Hycel przędzie łóżko

           Nadeszła jesień - Kraków tego chłodnego poranka wydał się mężczyźnie całkiem przyjazny. Jarek przeciągnął się na swoim przydziałowym łóżku w domu dla bezdomnych, spojrzał na Janka, zakopanego w pościeli, potem na okno i… ku swojemu zdumieniu zobaczył swoje odbicie. Za każdym razem, kiedy widział swoją twarz w szybie, przypominał sobie swój parszywy los, tę chwilę, kiedy hycel - jego rodzony ojciec trzyma rękę uniesioną nad nim, a on kuli się ze strachu przed ciosem w twarz, głowę, gdzie popadnie… Ojciec bił na odlew i zawsze bolało. A później - no właśnie, co działo się potem?

 - Syneczku, chodź do mnie, przytul się.

 - Co braciszku, znowu ci się oberwało?

         Jarek otworzył Pismo Święte, które kiedyś dostał w prezencie od ojca Efrema. Jego wzrok padł na wers: „ Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie (…)”. Bóg Ojciec, ojciec rodzony hycel, matka rodzona również hycel, los hycel… Natrętna myśl o Bogu Ojcu, który dał Jarkowi dzisiejszego poranka właśnie takie słowa do zastanowienia się nad własnym życiem. Mężczyzna pomyślał: przędę, przędzie, przędź, prządź, przędłem, prządłem, przędli, przędziony, przędzony…

 - Tak sobie myślę…

         Nadszedł czas pościelenia łóżka. Jarek poprawił jednym ruchem poduszkę, wyrównał kołdrę i nakrył brunatnym kocem swoje wyrko. Pomyślał: Hycel przędzie łóżko. Rozległ się głos, wzywający na śniadanie. Mężczyzna przywołał obraz motyla nocnego o rdzawobrunatnym ubarwieniu, którego gąsienice wytwarzają oprzędy i żerują na liściach drzew – one też przędą…

         Słychać było głos dzwonów, dobiegający z pobliskiego kościoła. Mężczyzna lubił ich dźwięk – poszczególne tony były dla niego sygnałem, iż poranek właśnie zaczął prząść początek dnia. Noclegownia znajdowała się niedaleko niezwykłego miejsca w Krakowie, gdzie chowano obok poetów królów. Stary Kazimierz, po którym przechadzali się zwykli jego mieszkańcy; jedni spieszący do pracy, już spóźnieni, bo potwór hycel czyhał za winklem historii. Jarek codziennie rano robił powtórkę z dziejów miasta, które przed trzydziestoma laty przygarnęło go w bramy średniowiecznych murów. Zgasły latarnie umarłych. Mężczyzna skierował wzrok na sąsiada przy stole. Pamiętał opowieść rakarza, Jędrka, który z apetytem zajadał biały ser ze szczypiorkiem. Teraz nie ważyłby się Jędruś łapać bezpańskie psy, bo sam jest trędowaty. O losie!

          27 lutego 1335 roku król Kazimierz Wielki powołał do życia miasto Kazimierz, przydzielając mu hojne przywileje i nadając mu swoje imię. Jarek wielokrotnie czytał dzieje miasta, fascynował się od dziecka wydarzeniami z przeszłości. Jego ojciec - zawodowy żołnierz potrafił zaszczepić mu umiłowanie kraju. To od ojca dostał pierwszą książkę z legendami krakowskimi.

 - Hojnym przywilejem, moim szczególnym uprawnieniem jest ten dom. Hycel w dalszym ciągu przędzie moje łóżko.

 -Drodzy bezdomni! - Jędrku, Wojtku, Kaziku, Mareczku - czas zacząć prząść swój własny los. Życzę wszystkim udanego dnia! Wychodzę przyjaciele na miasto. Moim nietykalnym immunitetem jest wolność! A zatem avanti!- w drogę!

         Kiedy Jarek wychodził z noclegowni, zatrzymał się na półpiętrze, aby raz jeszcze popatrzeć w zabrudzoną szybę owalnego okna. Tym razem miał zupełnie inne skojarzenie: hycel wiatr za chwilę będzie mu podwiewał cienką kurtkę, hyclom matkom, babkom, dziadkom będzie za godzinę wyliczał złoty sześćdziesiąt za obwarzanka, a jak się rozeźli- wytłumaczy z zaciśniętymi zębami, że precel to ósemka, ale tak naprawdę, kogo to miałoby obchodzić?

 - Bądź przyzwoitym człowiekiem, zachowuj dobre maniery, obracaj się w przyzwoitym towarzystwie- pobrzmiewały echem słowa babci Matyldy. Pamiętaj mój kochaniutki, praca jest przywilejem.

        Jarek pchnął drzwi, wyszedł na ulicę. Wiatr dotkliwie tkliwie przewiał go na wskroś; charakterystycznym ruchem poprawił okulary i powolnym krokiem, skulając ramiona w kołnierz granatowej skafandrówki, przeszedł na skos przez ulicę. Po drodze mijał pierwszych pacjentów, podążających na terapię rodzinną do ośrodka terapii współuzależnień. Pomyślał o ich specyficznej bezdomności. Uśmiechnął się, kiedy skonstatował fakt, że dawno temu sam był klientem, który snuł opowieść o tym, jak hycel prządł jego życie…

 - Dzień dobry pani.

 - Witam!

 - Ależ chłodny poranek!

 - Panie Jarku, jestem już spóźniony!

Dlaczego ludzie chcą, aby innym wiodło się gorzej, skąd bierze się to hyclostwo emocji? – ja, ty, nam, mnie, tobie…

 - Panie Jarku, poproszę precla z sezamem. Pozwoli pan, przeczytam panu mój ostatni wiersz.

  Mięta kołysana wiatrem

  Pochyliła płatki do ziemi

  Brzoza uciszyła liście

  Lato zastygło

 

  Siedziałam skulona

  Z zaciśniętymi słowami

  Poranionymi dłońmi

  

  Zamknęłam pamięć