Teresa i Edward

Marek Walawender - II nagroda w konkursie Saga - bohaterowie codzienności

Marek Walawender

 

II nagroda w konkursie Saga - bohaterowie codzienności

Z komunikatu Jury: Za dyscyplinę formalną, oszczędny język, brawurowe  połączenie  rodzinnej opowieści z elementami publicystycznymi.

 

Bohater codzienności, to nie jest ktoś wyjątkowy przez jakiś szczególny moment. Zmaga się z codziennością by być coraz lepszym a nie jest znany z jakiegoś spektakularnego wyczynu. Jego bohaterstwo wyraża się poprzez proste gesty, czyny, zwykłe działania, naturalność, pomoc, życzliwość w stosunku do innego człowieka. Bohater codzienności, to ktoś szczególny przez to, że jest ważny przez długi czas – całe życie.

 

Jaka nazwa godów, taki prezent. Podobno taki jest zwyczaj. Czyli na papierowe gody np. album. Na srebrne – srebrna zastawa. Na złote – złoty pierścionek. Na diamentowe, mogłyby być diamentowe spinki. Tylko po co im one? Są już spięci razem przez 59 lat. W przyszłym roku będą obchodzić okrągłą, 60 rocznicę zawarcia związku małżeńskiego – diamentowe gody. Już trzeba się przygotować do tej wielkiej imprezy. Oni nie potrzebują gadżetów.  Poszukają wartości duchowych. Diamentu im nie dam, bo go nie oczekują. A co im dam?

 

Małżeństwo staje się instytucją przestarzałą i ma charakter przejściowy. Dzisiaj tylko 50 procent małżeństw doczeka dwudziestej rocznicy ślubu. „Żyli długo i szczęśliwie” to formułka rodem z bajek, a funkcjonująca w kiepskiej literaturze i komediach romantycznych. Ale to nie dzisiaj, to kiedyś było trudniej. Teresa i Edward należą do straconego pokolenia, któremu przypadła rola odbudowywania zrujnowanego świata. Ponieważ świat był zrujnowany prawie do spodu, to właściwie budowania nowego świata. Budowla nie udała się. Okazała się dekoracją, która się rozsypuje. Mogą sobie jeszcze na to popatrzyć. Oni musieli normalnie żyć w tych dekoracjach. Uprawiać swoją trójpolówkę: sen, praca, wypoczynek. Nie było przyjemności życia i trudno było z życia korzystać. Trzeba było pracować, zadbać o jedzenie, troszczyć o zdrowie, wychować dzieci i znaleźć miejsce na miłość.

 

Niedawno powiedziała mi: „Mnie tylko on trzyma jeszcze przy życiu… kto by zrobił koło niego, posprzątał, ugotował, podał jedzenie... gdybym umarła, to sam nie dałby sobie rady.”  - Czy to jest wyznanie miłości? A on? Narwany, niecierpliwy. Za dużo na nią krzyczy i pogania ją. Czy mógłby  żyć bez niej? Skoro cały czas reaguje na nią emocjonalnie, to znaczy, że jest dla niego ważna. Ich miłość nie jest przesadna. Nawet trudno ją dostrzec. Skryta głęboko jak to serce w korze olbrzymiej sosny w głębi podrakszawskiego lasu. Edward, jeszcze przed małżeństwem, w 1952 albo 1953, wyciął je – wydłubał w tej sośnie.

I umieścił w środku inicjały, Teresy i swoje. Ta sosna już uschła i kora z niej opadła. Ja jeszcze widziałem to serce i trochę też te ich wspólnie dłubane lata.

 

Nie da się selekcjonować osiągnięć ich sześćdziesięciu wspólnych lat. Oceniać, wyliczać: czym się zajmowali, co zrobili, co im się udało a co nie? Nie są wzorowym małżeństwem. Nie są idealni. Ponieważ są różni, to się uzupełniają. Są na tyle dobrzy, na ile mogli być. Czyli są najlepsi na świecie. To, że są razem tak długo jest wystarczająco niezwykłe. Są wygrani. Gdy jest się 60 lat razem, to jest się zwycięzcą. Taka współsześćdziesiątka robi wrażenie, budzi szacunek i podziw. Dla swoich potomków są punktem odniesienia. Dla czwórki dzieci – trzech synów i córki. Dla dziewięciu wnuków – siedmiu chłopaków i dwóch dziewczyn. Dla prawnuków – ale prawnuków na razie brak. Dla prawnuków będą. Wnukowie się nie śpieszą. Dzisiaj współżyje się na krótki dystans. Na sześćdziesięcioletni bezmiar czasu spędzony razem z kimś brakuje wyobraźni. Ludzie żyją coraz dłużej a związki są coraz krótsze. Długotrwałe związki stają się coraz rzadsze i cenniejsze. Jak diament.

 

Uznanie dla długoletnich małżeństw jest w Polsce państwowo usankcjonowane. Zgodnie z ustawą sejmową Prezydent RP odznacza pary ze stażem 50 lat lub więcej Medalem za Długoletnie Pożycie Małżeńskie. 31 lipca 2007 r. Prezydent RP wydał rozporządzenie, które ustaliło właśnie taką pisownię tego odznaczenia państwowego. Z dużych liter. Sprawę załatwia się w Urzędzie Stanu Cywilnego. Składa się podanie i gdy potrzeba, skrócony akt małżeństwa. Wniosek kieruje do Prezydenta RP wojewoda, który musi sprawdzić i dołączyć do wniosku informację, czy osoby objęte wnioskiem nie były karane. U nas biurokracja bez wniosku nie zadziała. Uruchomić ją może tylko prośba na piśmie od obywatela, prawidłowo wypełniony druczek. Dopiero wtedy tryby administracji zaskakują. Zostaje nadany sprawie bieg. Królowa Brytyjska robi to ładniej. Gdy małżonkowie w Królestwie kończą 50 wspólnych lat dostają pierścień i list gratulacyjny bez potrzeby składania jakichkolwiek wniosków. Biurokracja w Królestwie działa sama. Automatycznie. Obywatel nie musi niczego uruchamiać. Później, rok po roku w każdą kolejną rocznicę ślubu małżonkowie dostają od Królowej listy.

 

U nas Prezydent ma ustawowy miesiąc na rozpatrzenie wniosku a później władze lokalne jeszcze czas na ustalenie terminu zorganizowania imprezy wręczenia odznaczenia. Całość trwa około pół roku. Oni pogardzili tym odznaczeniem gdy obchodzili 50 rocznicę ślubu. Teraz chcą. Wniosek trzeba będzie złożyć. Ten medal im się należy. Wręczy go zapewne wiceburmistrz, odczyta list od Prezydenta, ktoś zagra, zaśpiewa, będzie ciasteczko i lampka szampana. Państwo swoje, my swoje. Rodzina zrobi własną imprezę. Będziemy mieć wielkie rodzinne święto. Największe święto stulecia. Może największe święto w historii rodu. Nikt nie pamięta ważniejszego wydarzenia. Święto jest początkiem kultury. Już ich 50-ta rocznica ślubu była dużym świętem. Mam zbiorowe zdjęcie z tej imprezy. Wystarczy, że na nie popatrzę i już czuję się lepiej. 80-te urodziny Edwarda też były wielkim świętem. Dostał certyfikat upoważniający go do używania tytułu najstarszego seniora rodu. Certyfikat potwierdzony podpisami całej najbliższej rodziny.  Ma go teraz w pokoju w ramkach na ścianie. W zeszłym roku 80-te urodziny Teresy. Również święto. Osobiście wręczałem jej figurkę Oskara „za główną rolę kobiecą w naszej sadze rodzinnej”. Na diamentowe gody zrobię film. Teresa i Edward story.

 

Teresa i Edward – moja mama i tato. Bohaterowie naszej rodziny. Jestem najstarszym dzieckiem tej diamentowej pary. Pojadę do Rakszawy – stamtąd pochodzą. Pojadę do Głogowa Małopolskiego – tam żyli w pierwszych latach małżeństwa. Do Jarosławia, gdzie mieszkają. Do Radawy, tu są w lecie.  Porobię zdjęcia współczesne z ważnych dla nich miejsc. Przeszukam stare albumy i wybiorę fotografie. Odpowiednio je skomentuję. Jeszcze posadzę ich obok siebie, przed kamerą i zapytam się:

  • Opowiedzcie coś o tym sercu wyciętym w korze sosny - opowiedzcie, jak to się zaczęło?
  • Z czego jesteście najbardziej zadowoleni?
  • Jak się czujecie teraz – jak jest dzisiaj?
  • Co chcielibyście przekazać swoim przyszłym potomkom?

Film wyświetlimy na dużym ekranie podczas naszej rodzinnej imprezy. Zrobię album, napiszę do tego tekst, w środku umieszczę płytkę DVD z filmem. To im dam. Taką pamiątkę. Dla nich. Dla siebie. Dla Czeńka, Piotra, Doroty, cioci, wujka… muszę wyprodukować kilka, może nawet kilkanaście egzemplarzy. Pamiątka dla nas wszystkich. Nasi bohaterowie. Teraz i na zawsze.